Dzieci w edukacji domowej chętniej się uczą, są mniej zestresowana, przeciążone, mają czas na swoje pasje. Bzdury! Czas się z nimi rozprawić.
Dzieci w edukacji domowej chętniej się uczą?
Dzieci w przedszkolu uczą się bez przerwy. Chłoną każdą dawkę wiedzy, jaką próbujesz im przekazać. Co więcej – jeszcze Cię do tego zachęcają zadając milion pytań. Z błyskiem w oku przeglądają książki, z otwartymi buziami oglądają wystawy w muzeach i próbują pisać swoje urocze, koślawe „literki”. A potem idą do szkoły… I bach! Nienawidzę matematyki!
Zawsze mi się wydawało, że to wina nauczycieli. Bo jak można zniechęcić dzieci do matematyki? Chyba tylko nudnymi lekcjami i zadaniami domowymi od czapy… W ogóle jak można zniechęcić dzieci do nauki? Te gąbki gotowe przyjąć każdą wiedzę! Nie, to musi być wina programu i przestarzałych metod nauczania. Nie, ja na to nie pozwolę. Uchronię moje dzieci. Zapewnię im ciekawe materiały, cudowne książki, filmy edukacyjne, wyjścia i wycieczki. Będziemy się uczyć przez praktykę i zabawę. Żeby nigdy nie straciły zapału do nauki.
Nie wiem kiedy padło to po raz pierwszy, ale zdecydowanie wcześniej niż się spodziewałam. Nienawidzę matematyki. Angielski jest głupi. Po co my się tego uczymy? Nie lubię się uczyć!
I teraz pytanie – czy to ja jestem tym złym nauczycielem, który do tego doprowadził? Czy to wina programu, który nawet upakowany w fajne materiały, jest po prostu zniechęcający? A może zawsze przychodzi taki wiek, że dzieciom się odechciewa? Lub z moimi dziećmi jest coś nie tak?
Dzieci w edukacji domowej są mniej przeciążone?
Tak, nie musimy wstawać o świcie, jeść w pośpiechu śniadania i pędzić na jakąś chorą godzinę do szkoły. Moje dzieci nie muszą siedzieć w ławkach i z utęsknieniem wypatrywać przerw. Nie muszą do szkoły chodzić i z niej wracać. Nie są zagłuszane dzwonkami i krzykiem dzieci na przerwie. A przede wszystkim – nie siedzą w szkole kilka godzin dziennie tracąc czas na sprawdzanie obecności, sprawdzanie zadań domowych, kartkówki i zadawanie kolejnych zadań domowych. Jak tak dobrze policzyć to samej nauki może ze dwie godziny dziennie jest. I można to załatwić między 10 a 12.
Ale co tam. Koło 11 już słyszę: „Jestem taki zmęczony…”, „Długo jeszcze?”, „A on ma mniej do nauki. To nie fair!”… Śpią do 8 lub 9, naukę zaczynają o 10, by po dwóch godzinach zająć się swoimi sprawami. Ale to i tak za dużo. No po prostu biedne dzieci, bez dwóch zdań.
Dzieci w edukacji domowej mają czas na swoje pasje?
Godzina 12 lub 13. Właśnie kończymy lekcje. Jest jeszcze chwila do obiadu i popołudniowych zajęć w domu kultury. „Co mamy teraz robić?” – kurna, nie wiem. Wymyślcie coś. „Nudzi się nam…” – i dobrze, nuda się przydaje. „Czy możemy pograć dzisiaj wcześniej” – no nie!
Dzieci w edukacji domowej samodzielnie myślą i są bardziej niezależne?
Tak, to prawda. Niestety. Fakt, jeśli chcesz uchronić swoje dzieci przed tresurą i „przycinaniem” to edukacja domowa jest dobrym pomysłem (może dlatego poprzedni minister edukacji tak się jej obawiał).
Ależ litości! Ile można znosić tych wolnomyślicieli, którzy na każdą próbę przekazania jakiejś wiedzy odpowiadają: „A do czego to się nam przyda? A gdzie jest napisane, że mamy się tego uczyć? A czy jesteś pewna, że to prawdziwa informacja?”.
Uczenie dzieci nie jest trudne. Jest tyle możliwości…
Mam taką zakładkę w przeglądarce, gdzie gromadzę wszystkie ciekawe strony przydatne w edukacji.
Poza tym, przed rozpoczęciem każdego tematu, przeczesuję bibliotekę w poszukiwaniu ciekawych książek.
Są tylko dwa drobne problemy. Po pierwsze – jest tego dużo i przeglądnięcie wszystkiego w poszukiwaniu akurat jednego konkretnego tematu jest czasochłonne. Co więcej – dzieci wiedzą, że jest tego dużo, więc jest spore ryzyko, że akurat dzisiaj tej konkretnej platformy nienawidzą i wolą jakąś inną (na której akurat tego tematu nie ma).
Po drugie – stworzenie fajnej lekcji z wykorzystaniem dostępnych materiałów lub własnych pomysłów jest twórczym i bardzo satysfakcjonującym zajęciem. Pod warunkiem, że masz na to czas i siłę. Jeśli masz nudną pracę i chcesz się twórczo wyżyć – korzystaj. Ale jeśli na co dzień pracujesz w branży kreatywnej może Ci już nie starczyć pary.
A teraz na poważnie
Za 4 dni zaczynamy wakacje, a tym samym kończymy 5. rok w edukacji domowej. Uznałam, że to dobry czas na podsumowanie, cieszenie się sukcesami i… rachunek sumienia!
Zaczynaliśmy pełni zapału. Oczami wyobraźni widziałam nasz dom pełen książek i materiałów edukacyjnych, ściany oblepione pracami dzieci, a przede wszystkim nas – siedzących pod kocem i radośnie rozprawiających o geometrii i Starożytności. No dobra, może nie aż tak. Ale miałam jakieś wyobrażenie na temat tego, czym może być edukacja domowa w naszym wydaniu.
Czas gdy F. był w przedszkolnej zerówce wykorzystaliśmy na porządki w firmie i remont generalny mieszkania. Nie planowaliśmy siedzieć w domu całymi dniami, ale zależało nam na stworzeniu przytulnej przestrzeni. Wówczas powstała nasza ściana edukacji, o której wielokrotnie i przy różnych okazjach opowiadałam.
I tak F. zaczął 1. klasę, a A. kontynuował przedszkole. Aż do marca 2020 r., kiedy przedszkole zostało zamknięte z wiadomych powodów. Sprawy się skomplikowały i uprościły jednocześnie. A. został w domu, więc odpadły nam dojazdy i odbiory z przedszkola. Przez pierwsze trzy klasy chłopcy uczyli się razem. A potem F. zaczął 4. klasę i znów zaczęły się schody, bo trudno jednocześnie ogarniać 4. i 1. klasę, szczególnie gdy 4-klasista nie jest jeszcze w pełni samodzielny, a 1-klasista domaga się Twojej uwagi przez cały czas. Zrobiliśmy przetasowanie, przesunęliśmy godziny pracy i jakoś działało.
No właśnie, jakoś. Oczywiście to, co napisałam powyżej jest mocno przejaskrawione. Nie zmienia to faktu, że różowo nie jest. Ale, chcę to mocno podkreślić, ten tekst nie jest o tym, że edukacja domowa była złym wyborem. Nie chcę Cię do niej zniechęcić. Wręcz przeciwnie. Nie wyobrażam sobie dla naszej rodziny lepszego rozwiązania. Daje nam to, na czym nam najbardziej zależało – czas dla siebie, długie rozmowy, wspólne posiłki, możliwość szybkiego reagowania na trudności, nauka dostosowana do potrzeb i możliwości naszych dzieci. Chcę Ci tylko powiedzieć, że jest po prostu różnie.
Gdy F. zaczął 5. klasę coś przekliknęło – ten ostatni rok był naprawdę udany. Widać było, jak bardzo się stara i współpracuje. A. muszę pochwalić za ostatni miesiąc. Aż żałuję, że zbliżają się wakacje… Co przyniesie kolejny rok szkolny? Nowe wyzwania. Nowa szkoła, nowa platforma edukacyjna, a jednocześnie – oboje z Michałem zaczynamy nową pracę. Etatową. Ale to dopiero od września. Póki co cieszymy się wakacjami.
I wspominamy najfajniejsze momenty:
Bardzo fajny tekst 🙂