Szukam noclegów w Zakopanem, więc trybiki Google zaczynają działać. Co chwila wyskakują mi artykuły o tej części Polski. A to wypadek na Świnicy. A to miś awanturujący się o zapłatę. No i oczywiście nieśmiertelne „paragony grozy”. Moją uwagę przyciągnął artykuł o rodzinie, która w JEDEN dzień wydała półtora tysiąca złotych w Zakopanem. Jak? Pojadę, to się przekonam… Jedziesz ze mną?
Gofry, lody, zdjęcie z misiem
Bohaterowie tego typu artykułów zazwyczaj wymieniają horrendalne ceny lodów, gofrów, frytek, oscypków i innych wat cukrowych. Ba, zdarzył się nawet jeden szejk z Dubaju, który kupił wszystkim swoim żonom krówki i zapłacił 2500 zł.
Do samego Zakopanego dotarliśmy w przedostatni dzień. Dla nas „jedziemy do Zakopanego” oznacza raczej nocleg jak najbliżej gór (tym razem Krzeptówki), tuż przy wyjściu na szlak. W czwartek doszliśmy w inną partię Tatr i żeby wrócić do miejsca, gdzie nocowaliśmy, musieliśmy przesiąść się w centrum. Uznaliśmy więc, że przy okazji możemy odwiedzić Krupówki. Tym bardziej, że w końcu otworzyli porządną kawiarnię, w której co prawda nie znajdziesz kawy speciality, ale przyzwoite cappuccino i espresso tonic już tak. Wielki plus za wystrój wnętrza i widoki.



A skoro już byliśmy na Krupówkach A. nie mógł odmówić sobie przyjemności pobuszowania po straganach. Uznał jednak, że samo badziewie i nic nie kupuje. Kurcze, w taki sposób nie dobijemy do 1500 zł… Hmm, w sumie nawet gdyby coś sobie kupił to i tak nie wliczyłoby się do tej kwoty, bo mamy zasadę, że badziewie dzieci kupują za swoje. Co oczywiście nie oznacza, że nie kupujemy im pamiątek. A. wrócił z Tatr z bryloczkiem ze szlakiem na Giewont i kubkiem z TPN (w sumie 50 zł).
No dobra, ale co z tymi goframi, lodami i watami cukrowymi. Po pierwsze – kto kupuje dziecku w ciągu jednego dnia i gofry, i lody, i watę cukrową? W artykułach wypowiadają się rodzice, którzy twierdzą, że przecież nie można odmówić dziecku takich atrakcji. Hmm, moim zdaniem nie tylko można, ale i trzeba, jeśli nie chcemy, żeby je przeczyściło. A jeśli naprawdę dzieci nie przyjmują odmowy to może bezpieczniej omijać takie miejsca… Po drugie – ceny lodów w Zakopanem były niższe niż Krakowie, więc nie wiem ile trzeba by tych lodów kupić, żeby wyprodukować „paragon grozy”. Pozostaliśmy więc przy lodach (goframi zajadamy się dzisiaj – domowej roboty).
No ale przecież jeszcze zdjęcie z misiem… Na Krupówkach nie znaleźliśmy niedźwiedzia, którego pamiętam z dzieciństwa. Może był w dalszej części, my byliśmy tylko na fragmencie i w sumie wcale go nie szukaliśmy. Jedyny miś, którego widzieliśmy przypominał raczej wielkiego pluszaka. Ale, ale… A. ma zdjęcie z „misiem”, a dokładniej mówiąc z niedźwiedziem jaskiniowym. Jego figurę znajdziesz w Tatrzańskim Archiwum Planety Ziemia – świetnym centrum edukacyjnym, o którym zaraz jeszcze opowiem. Wstęp jest płatny, ale „zdjęcie z misiem” masz gratis.
Atrakcje dla dzieci w Tatrach
Gdy wpiszesz taką frazę w wyszukiwarkę dostaniesz listę miejsc typu: Muzeum Oscypka, Myszogród, Illusion House, Papugarnia, BeHappy, Podwodny Świat, Dom do góry nogami… Serio? Naprawdę ktoś jedzie z dziećmi w Tatry, żeby oglądać papugi i płaszczki? Z tej listy to może Muzeum Oscypka się broni. Ale reszta?
Ok, przepraszam. Nic mi do tego jak ktoś spędza czas. Nie każdy ma tyle szczęścia do pogody, co my. Albo ma młodsze lub niezaprawione w chodzeniu dzieci. To też nie tak, że lecimy prosto w góry i omijamy wszelkiego rodzaju muzea. Byliśmy na wystawie – w Tatrzańskim Archiwum Planety Ziemia. To drugie, po Centrum Edukacji Przyrodniczej, miejsce edukacyjne prowadzone przez Tatrzański Park Narodowy. W świeżo otwartym Archiwum dowiesz się dlatego Tatry wyglądają tak, jak wyglądają. Mieści się u wylotu Doliny Kościeliskiej, całość zlokalizowane jest pod ziemią. Wystawa jest BARDZO ciekawa. Z naszej perspektywy ma tylko jeden minus – nie można jej oglądać samodzielnie, a tylko z przewodnikiem. Dla A. półtorej godziny to stanowczo za długo. Sama zresztą w kilku miejscach miałam ochotę przejść dalej, a w innych zostać chwilę dłużej. Na szczęście jest dużo stanowisk, gdzie można czegoś dotknąć lub przesunąć, więc dzieci mają zajęcie, nawet gdy opowieść przewodnika mniej je interesuje.
A skoro rozmawiamy o pieniądzach – wejście do TAPZ to jeden z naszych większych wydatków. Bilet normalny kosztuje 40 zł, ulgowy 30 zł.
Jak wspomniałam Archiwum mieści się przy Dolinie Kościeliskiej. A stąd już niedaleko do świetnych atrakcji, jakimi są jaskinie. Na wystawie dowiedzieliśmy się, że w Tatrach jest ich ponad 1000, z czego 800 po polskiej stronie. My widzieliśmy trzy. Najbardziej popularna jest Jaskinia Mroźna. Jest stosunkowo łatwa (tylko w kilku miejscach trzeba się schylić lub przejść w kucki), ale trzeba mieć własną latarkę. Wstęp jest płatny (10 zł, więc to raczej symboliczna kwota).
Pod koniec dnia wspólnie uznaliśmy, że o wiele atrakcyjniejsze są dwie kolejne, bezpłatne jaskinie – Raptawicka i Mylna. Oj, to było przeżycie! Do pierwszej trzeba się wdrapać po prawie pionowej ścianie (są łańcuchy), a potem zejść do dziury kilkumetrową drabiną.

Druga jest długa, wąska i niska. W paru miejscach trzeba przejść na czworakach. Żałowałam, że nie mieliśmy kasków. I że nie sprawdziliśmy wcześniej planu jaskini, bo już w domu dowiedzieliśmy się, że mogliśmy zajrzeć jeszcze w kilka miejsc. Szczerze polecamy.
Atrakcyjne szlaki dla dzieci w Tatrach
To może sprecyzujmy zapytanie. Jakie atrakcje w górach proponuje nam Google? Głównie dolinki i Drogę pod Reglami. Hmm, no tak... Nie sprecyzowałam o jakie dzieci mi chodzi. Nie o takie w wózkach i nie o takie, co to pierwszy raz w życiu są w górach. Tylko o takie, które zdobywają Koronę Gór Polskich i mają za sobą kilkanaście szczytów.
Tym razem jednak głównym wyznacznikiem w planowaniu tras nie była kondycja A., tylko nasza. Jeśli czytał_ś poprzedni wpis wiesz, że za nami dość trudny miesiąc. Biorąc pod uwagę jak czuliśmy się jeszcze dwa czy trzy tygodnie temu, to cud, że udało nam się tyle przejść. Zrobiliśmy więc tyle, ile mogliśmy – spacer na Przysłop Miętusi, Dolinę Kościeliską ze wspomnianymi przed chwilą jaskiniami, Giewont, Droga nad Reglami. Ostatniego dnia planowaliśmy wyprawę na Kopę lub Małołączniak i kawałek Czerwonych Wierchów. Tu niestety przeszkodziła pogoda. Zapowiadane burze zmusiły nas do zmiany planów.
Kolejka na Giewont
A skoro już obalamy mity o „paragonach grozy” to może pogadajmy jeszcze o kolejce na Giewont. Otóż… kolejki nie było. To znaczy była, ale jak już schodziliśmy. Klucz do sukcesu? Na szczyt weszliśmy o 10:00. I był to faktycznie ostatni moment, żeby wyjść bez czekania. A to oznacza, że musieliśmy wyruszyć na szlak o 6 rano (czyli wstać o 5). Nie jest to jakaś dziwna pora, jak na górskie wyprawy.
Po co w ogóle pchaliśmy się na Giewont? Ostatnio w Tatrach z dziećmi byliśmy trzy lata temu. Gdy wspinaliśmy się na Nosal A. zobaczył Giewont. I od tej pory cały czas dopytywał, kiedy się tam wybierzemy. Nie mieliśmy zbytnio ochoty na stanie w tych osławionych kolejkach, więc ciągle to przekładaliśmy. Ale gdy wysiedliśmy w Krzeptówkach z autobusu naszym oczom ukazał się ten „tatrzański punkt G” (zasłyszane, nie ja to wymyśliłam) w całej okazałości. Poczuliśmy, że to ten moment. Zaplanowaliśmy wyjście na trzeci dzień, bo potrzebowaliśmy się trochę zaaklimatyzować. Nastawiliśmy budziki na 5:00. I ruszyliśmy. Żółtym szlakiem, przez Małą Łąkę. Z lekkim poślizgiem dotarliśmy na szczyt po 4 godzinach. Nie jest to najkrótsza i najłatwiejsza trasa, ale całkiem przyjemna. Za to droga powrotna nas przeorała. O ile górny odcinek był dość ciekawy – szlak prowadzi przez Siodło i skałki, to dalsze schodzenie było bardzo ciężkie. Nie polecam czerwonego szlaku, ani w górę, ani w dół. W sumie cała wyprawa zajęła nam 11 godzin. A. ani razu nie zaprotestował. Za to następnego dnia byliśmy tak zmęczeni, że przejście Drogą nad Reglami okazała się wyczynem i nawet z podejścia na Sarnią Skałkę zrezygnowaliśmy. (Choć w tym wypadku mogę też zwalić winę na deszcz).
Podsumowując – wybierasz się na Giewont? Wstań wcześniej i wybierz raczej niebieski szlak z Kuźnic, ewentualnie żółty z Doliny Małej Łąki.
Kolejka do kolejki
Poszliśmy na Giewont, bo A. marzył o tym od trzech lat. Ale gdy już byliśmy na górze, żałował, że nie możemy „skoczyć” jeszcze na Kopę. Byliśmy przecież tak blisko… Cały czas łudziliśmy się jednak, że prognozy się zmienią i będziemy mogli przejść w piątek przez Czerwone Wierchy. Zmieniły się, owszem, ale w druga stronę. Pogoda popsuła się już w czwartek. Lekki deszczyk był nawet przyjemny i nie utrudniał spaceru przez Drogę nad Reglami, ale zapowiedź piątkowych burz nie pozostawała złudzeń – tym razem musieliśmy odpuścić. A to oznaczało, że nie przekroczyliśmy 2000 m n.p.m. A. był smutny.
No czego nie robi się dla dziecka… Postanowiliśmy zrobić A. niespodziankę i zaplanowaliśmy na ostatni dzień szybki wypad na Kasprowy Wierch, spacer na Beskid (2012 m n.p.m.) i powrót. Kolejką oczywiście, żeby zdążyć przed burzami zapowiadanymi na 13:00. Więc kolejny raz pobudka o 5:00, wizyta w przechowalni bagażu na dworcu i szybki transport do Kuźnic. I kolejka do kolejki? Nie. Bilety kupiliśmy dzień wcześniej, przez Internet. Na miejscu okazało się jednak, że jest mało osób i możemy pojechać wcześniej. To nam dało dodatkową godzinę na szczycie. Nie musieliśmy się spieszyć. I tak się szczęśliwie złożyło, że załapaliśmy się na piękne widoki. Gdybyśmy pojechali o godzinie, którą mieliśmy na bilecie – zobaczylibyśmy tylko mgłę.
Kolejka to oczywiście nasz największy wydatek, ale w godzinach porannych ceny są najniższe. W najtańszej opcji można kupić bilet za 79 zł (w jedną stronę) lub 99 zł (w obie strony).
Kwaśnica, golonka i bigos
Wciąż nie mamy „paragonu grozy”, więc może chodźmy coś zjeść… No i tu Cię rozczaruję. Nie byliśmy w żadnej góralskiej karczmie. Z jednego prostego powodu – nie przepadamy za góralką kuchnią. Ja wiem, że dobrze poznać lokalne przysmaki. Znam je doskonale. Miałam wiele okazji, żeby spróbować i tym razem postanowiłam sobie darować. Za tłusto, za słono, za dużo mięsa. Co prawda nasza alternatywa nie jest godna polecenia, bo jadaliśmy głównie gotowce z Żabki. W pobliżu mieliśmy jednak spory sklep, a w miejscu, gdzie nocowaliśmy była dobrze wyposażona kuchnia, mogliśmy więc sobie gotować lub odgrzewać gotowce ze słoika.
Większość przekąsek przywieźliśmy ze sobą. Jeśli pamiętasz mój ostatni wpis wiesz, że odstawiłam cukier. To było spore wyzwanie, bo do tej pory zawsze na wyprawy w góry zabierałam czekoladę i kaloryczne batoniki. A tu trzeba było sobie poradzić inaczej. Zrobiliśmy więc zapas suszonych owoców, orzechów, bezcukrowych batonów. Nie mamy więc w pamiątkach paragonu za kilka stówek (i nawet nie umiem zweryfikować, czy takie faktycznie są możliwe).
1500 złotych
I dobiliśmy do 1500 złotych. Tyle, że nie za jeden dzień, a 5. Do tego nocleg – ok. 800 złotych. I dojazd z Krakowa – poniżej 200 zł (autobusem, nie pociągiem). To tak dla ciekawych.
Jestem w stanie uwierzyć, że można wydać 1,5 tysiąca w jeden dzień. Gdy ktoś ma więcej dzieci, wybiera drogie, płatne atrakcje, stołuje się restauracjach przy Krupówkach i nie żałuje dzieciom badziewnych pamiątek… Jednak to, co mnie irytuje w tych wszystkich „paragonach grozy” to fakt, że biadolą nad nimi ludzie, którzy właśnie taką kasę wydali… Czy ktoś ich do tego zmusił? Czy ktoś zataił przed nimi cennik lub zawyżył kwoty? (Jeśli tak – należy to zgłosić!) Czy przez te wydatki zabrakło im pieniędzy na powrót do domu? O co tak naprawdę chodzi? Nie rozumiem. Bo jeśli mnie byłoby stać na wydawanie lekką ręką takich kwot, to raczej bym nie narzekała.
Tekst złoto, Pani Ańu! Zwłaszcza ostatni akapit 👌Dziękuję za mini przewodnik po jaskiniach 😊