Nie zakochałam się. Z Amsterdamem było inaczej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. I od drugiego też. Wielki zachwyt i nagłe marzenie o przeprowadzce. Ból powrotu i tęsknota. Nie czuję tego w stosunku do Kopenhagi.
Nie zrozum mnie źle – to piękne miasto. Chętnie odwiedzę je ponownie. Cieszę się, że pojechaliśmy tam teraz. Że pokazaliśmy je dzieciom. Chłopcy kilka razy pytali: Dlaczego nigdy wcześniej nie byliśmy w Danii? Nie wiem czy to kwestia samego miasta, pory roku czy etapu w życiu, na jakim teraz jestem.
Kopenhaga lubi rowerzystów. Pieszych jakby mniej
O tym, że Kopenhaga jest przyjazna rowerzystom powszechnie wiadomo. Wystarczy się rozglądnąć. Wszędzie ścieżki i parkingi rowerowe. Rowerowa „autostrada” prowadząca z północy na południe z minimalną liczną skrzyżowań (codziennie szliśmy taką trasą do metra, zdj. 1). Liczniki pokazujące stopień użytkowania tras rowerowych (nawet teraz, na przełomie grudnia i stycznia, najbliższy nam licznik wskazywał, że to miejsce mijało ok. 1000 osób dziennie). W Duńskim Centrum Architektury inwestycje rowerowe prezentowane są na równi z budynkami. Czasami Kopenhagę nazywa się drugim Amsterdamem, choć nie bardzo rozumiem czemu to porównanie miało by służyć. Stolica Danii nie ma powodów do kompleksów w tym względzie.
Szkoda tylko, że ta przyjaźń z rowerzystami odbywa się kosztem pieszych. Kilka przykładów. Superkilen – nowoczesna przestrzeń publiczna w wielokulturowej dzielnicy Nørrebro. Wielokrotnie nagradzana i prezentowana we wszystkich pismach branżowych na całym świecie. Zaprojektowana przez tak znane biura jak BIG i Topotek1. Dwa place (różowy i czarny) oraz park. I przez ten park poprowadzona, a jakże, droga rowerowa. A obok chodnik. Metrowej szerokości (1 metr, JEDEN!, zdj. 2).
Przykład drugi – kładka rowerowa Cykelslangen w Vesterbro. „Reklamowana” przez Duńskie Centrum Architektury jako „przyjazny wąż dla rowerów”. Faktycznie robi wrażenie. Na zdjęciach. I z dołu. Nie miałam okazji jej oglądać inaczej, bo nie jest dostępna dla pieszych. Nawet metrowego chodnika. Tak się składa, że szliśmy dokładnie tą samą trasą, którą prowadziła ścieżka. Tylko my zostaliśmy pokierowani na parking, pod ponurą estakadę i na schody.
I ostatni. Większość przystanków autobusowych (jeśli nie wszystkie, tego nie wiem) to przystanki na żądanie. Żeby zatrzymać autobus musisz odejść od słupka i stanąć na skraju jezdni. W innym wypadku autobus się nie zatrzyma. Szkopuł w tym, że między przystankiem a jezdnią są zazwyczaj drogi rowerowe. Więc widzisz autobus, idziesz jak najszybciej w miejsce, gdzie kierowca Cię zobaczy i… wchodzisz wprost pod jadące rowery. Może mieszkańcy Kopenhagi mają to jakoś opanowane, ale przyznaję, że dla mnie było to dość niekomfortowe.


Żywopłoty. Wszędzie żywopłoty
Uwielbiam żywopłoty. Te równo przycięte i te swobodne. W Kopenhadze zdecydowanie dominują te pierwsze. Szczególnie docenia się je zimą, bo nawet gdy nie mają liści – tworzą wyraźne ściany w ogrodach, parkach, przy ulicach.
[Żeby nie było, że tylko krytykuję, przemilczę fakt, że utrzymanie takiej liczby żywopłotów w nieskazitelnym stanie to ogromny nakład pracy i zasobów. To przecież takie „pionowe trawniki”].
Patrząc na te ciągnące się kilometrami żywopłoty pomyślałam o moich uczniach. Muszę im powiedzieć, żeby pilniej uczyli się obsługi nożyc do żywopłotów, to może znajdą pracę w Danii.
Jako ciekawostkę pokażę Ci jeden plac zabaw, który skojarzył mi się z naszymi sławnymi patodeweloperskimi „ogródkami Guantanamo”. Niewielki skrawek terenu, wciśnięty między dwie osiedlowe uliczki. A na nim przestrzeń do zabawy z kilkoma zabawkami. Program może nawet bogatszy niż na niektórych polskich placach zabaw. Ale czy tylko ja mam wrażenie, że gdyby żywopłot zamienić na zwykłe ogrodzenie – dzieci miałyby zdecydowanie więcej miejsca do zabawy?


Piaskownica i śmieciowy plac zabaw
Z tego piasku i śmieci w tytule muszę się trochę wytłumaczyć. Kopenhaga jest generalnie bardzo czystym miastem. W ogóle nie chodzi tu o śmieci na ulicy. A o… historię placów zabaw. Bo to właśnie tutaj powstała pierwsza w historii piaskownica! Jej pomysłodawcą był nauczyciel Hans Dragehjelm. W 1909 r. napisał książkę „Zabawa dziecka w piasku”, w której pisał, że piasek jest „najlepszym wychowawcą”, a piaskownica idealnym placem zabaw dla dzieci ze względu na liczne możliwości, jakie daje piasek w zakresie treningu zmysłów, motoryki i ekspresji twórczej dziecka.
Z kolei Carl Theodor Sørensen, jeden z największych architektów krajobrazu tamtego okresu, stworzył w Emdrup (dzielnica Kopenhagi) pierwszy przygodowy plac zabaw. Nazwał go Skrammellegepladsen, co dosłownie znaczy „śmieciowy plac zabaw”.
Jak od śmieciowych placów zabaw przeskoczyliśmy do przygodowych? Dzięki Lady Allen of Hurtwood, która odwiedziła Emdrup i tak zachwyciła się ideą, że postanowiła ją rozpropagować w Wielkiej Brytanii i dalej. Pamiętasz naukowca z „Małego Księcia”? Tego, który próbował wytłumaczyć swoje odkrycie, ale nikt mu nie wierzył, bo nie był ubrany w garnitur? Myślę, że podobnie czuła się Lady Allen, gdy próbowała wyjaśnić, czym są „śmieciowe place zabaw”. Wybrała podobną strategię do bohatera książki, tylko zamiast ubioru zmieniła nazwę. Tak powstały „adventure playground”, tłumaczone w Polsce jako przygodowe place zabaw. Brzmi lepiej (marketingowo), ale tak naprawdę to ani jedna, ani druga nazwa nie są do końca trafione. Z dzisiejszej perspektywy moglibyśmy powiedzieć, że Sørensen miał na myśli raczej „upcyklingowe place zabaw”. Słowo przygoda kojarzy się z grą terenową, animacją, a założeniem tego typu obiektów jest swobodna, niedyrektywna zabawa.
Jeśli interesuje Cię ten temat — odsyłam do lektury mojego e-booka „Nieplac zabaw. Poradnik dla projektantów”.
Plac zabaw w Emdrup nadal istnieje. I oczywiście nie mogłam odmówić sobie przyjemności odwiedzenia go. Albo raczej – zobaczenia go z zewnątrz. Takie miejsca żądzą się swoimi prawami. Celowo pojechałam tam poza godzinami otwarcia. To bardziej taka symboliczna podróż i chęć dotknięcia historii.

Naturalny plac zabaw
A skoro już jesteśmy przy placach zabaw i ważnych nazwiskach podam jeszcze jedno – Helle Nebelong. To jedna z najważniejszych projektantek naturalnych placów zabaw. A to jedna z dwóch jej realizacji, które mieliśmy okazję przetestować – plac zabaw w parku Valby:




Jeszcze więcej placów zabaw
W Kopenhadze nie brakuje świetnych placów zabaw. Wszystkie, które zwiedziliśmy, pokazałam na profilu Nieplac Zabaw na Instagramie – zaczynając i kończąc na lotnisku. Znajdziesz tam ogrody królewskie i współczesną dzielnicę Nordhavn, rzeźby do zabawy Anne Brandhøj przy Muzeum Dizajnu (świetne miejsce, gorąco polecam) i zjeżdżalnie przy i w Duńskim Centrum Architektury (to również miejsce warte uwagi), place zabaw Monstrum i stok narciarski na spalarni śmieci, rowerowe miasteczko i trolle Thomasa Dambo. Ale chyba najbardziej zapadną mi w pamięci trzy instalacje do zabawy, zlokalizowane na terenie Amager Naturpark. Głównie dlatego, że zwiedzaliśmy w je najbardziej deszczowy, zimny i wietrzny dzień. Jakby powiedziałyby to współczesne dzieci – to było epickie!
Zwiedzanie ogrodów zimą?
Każdy wieczór w Kopenhadze spędzałam na porządkowaniu zdjęć i umieszczaniu relacji w dwóch miejscach. O placach zabaw na profilu Nieplac Zabaw pisałam przed chwilą. Drugie miejsce to profil @tech.arch.kraj, o którym wspomniałam w poprzednim wpisie. Tam zamieszczałam głównie zdjęcia wyjaśniające różne zagadnienia z architektury krajobrazu oraz ogrody pokazowe, które zwiedzałam.
Były to przede wszystkim dwa miejsca, o których dowiedziałam się przypadkiem, gdy już byłam na miejscu. Pierwsze to 17 ogrodów tematycznych w parku Valby. Tym samym, w których Helle Nebelong zaprojektowała naturalny plac zabaw. (Przy rozplanowaniu tych ogrodów też brała udział). Drugie miejsce to ogrody przy parku Frederiksberg, prowadzone przez Haveselskabet – organizację non-profil, która od 195 lat zrzesza ogrodników z całego kraju. Obecnie skupia się na wspieraniu różnorodności biologicznej oraz przeciwdziałaniu gatunkom inwazyjnym i stosowaniu pestycydów, które są szkodliwe dla przyrody. Starsze od Haveselskabet jest tylko brytyjskie The Royal Horticultural Society.
Czy jest sens zwiedzać ogrody zimą? To zależy. Jeśli chcesz podejrzeć, jak duńscy projektanci komponują rośliny i jakie gatunki preferują – to faktycznie lepiej poczekaj na wiosnę lub lato. Jeśli jesteś architektem krajobrazu i interesuje Cię plan, struktura i główny zamysł ogrodu – zwiedzanie zimą jest jak najbardziej możliwe. A czasem może nawet łatwiejsze – nic i nikt Cię nie rozprasza ;).
Pozostając w temacie ogrodów – w Kopenhadze kupiłam megaciekawą, niewielką książeczkę Carla Theodora Sørensena (tego od śmieciowych placów zabaw) o projektowaniu ogrodów przydomowych. To książka-manifest. Taki mindfuck, który zmienia sposób myślenia o ogrodach. Myślę, że jest to tak istotna pozycja, że poświęcę jej osobny wpis (lub raczej zrobię wpis inspirowany tą pozycją).




Co przywożę z Kopenhagi?
Zawsze gdy gdzieś wyjeżdżamy robimy rozeznanie w lokalnej architekturze, architekturze krajobrazu (ze szczególnym uwzględnieniem placów zabaw), sklepach z dizajnem i kawiarniach. Zawsze sprawdzaliśmy też, gdzie znajdują się ciekawe księgarnie. Zawsze do tej pory. Nie wiem dlaczego tym razem nikt z nas o tym nie pomyślał. Może to jednak prawda, że książki umierają, skoro nawet tacy bibliofile jak my, nie pomyśleli o poszukaniu księgarni… Gdy na miejscu próbowałam naprawić swój błąd trafiłam tylko na dwie księgarnie branżowe (w Duńskim Centrum Architektury i Muzeum Dizajnu) oraz przypadkowe, „empikowe” księgarnie z wszystkim i z niczym. W tych pierwszych wyszukałam kilka ciekawych pozycji o projektowaniu w obliczu zmian klimatycznych, a ostatecznie wyszłam z książką Sørensena. W tych drugich widziałam kilka bardzo ciekawych książek o… robótkach z włóczki.
Robienie na drutach i szydełku to chyba jedno z ulubionych zajęć w Danii. Wełniane swetry i rękawiczki reklamowane są jako najlepsza pamiątka, pojawiają się nawet na lotnisku. Nie trudno znaleźć pasmanterie, a nawet kawiarnie dla fanów włóczki. I te książki… U nas jest zaledwie kilka pozycji na ten temat. Tam wybór jest znacznie większy. Pewnie dlatego znalazło się tam również miejsce na mniej „poprawne” poradniki projektowe. Nie przywiozłam ze sobą żadnej książki, ale zaczęłam obserwować na Instagramie kilka wywrotowych autorek: Lærke Bagger, Julie Embrå, Bernt Knitwear.
Z czym więc wracamy z Kopenhagi? Z chęcią powrotu do szydełka i drutów! To ja. A Michał z zapałem do remontu naszego mieszkania! Za to najbardziej lubimy takie wyjazdy. Za inspiracje i kopa do działania. Zazwyczaj też podczas takich wypraw dochodzimy do wniosku, że mieszkamy w całkiem fajnym miejscu i chyba wcale nie chcielibyśmy tego zmieniać .
No chyba, że na Amsterdam
(choć tak naprawdę, naprawdę chyba też nie).
Dla mnie ten mikro plac zabaw między żywopłotami właśnie jest sto razy lepszy niż gdyby miał normalne ogrodzenie, to taka prawie baza w krzakach schowana trochę przed oczami dorosłych, aż mi się moje dzieciństwo przypomina i nasze bazy w krzakach (: