Muszę Ci coś wyznać. Jestem edukatorką.
Ten o randce ze sobą, która doprowadziła do zaskakującego odkrycia
To miał być tekst o podstawie programowej. A dokładniej mówiąc o programie nauczania matematyki w klasie piątej i o tym, co bym w niej zmieniła. Niedawno mój starszy syn zdał egzamin z tego przedmiotu.
[Dla niewtajemniczonych – moje dzieci są w edukacji domowej i co roku zdają egzaminy z wszystkich przedmiotów. Nie muszą tego odkładać na koniec roku, egzaminy mamy rozłożone równomiernie i uczymy się blokowo].
A to oznacza, że przez ostatnie 1,5 miesiąca zajmowaliśmy się głównie matematyką. Nie był to łatwy czas, bo chłopcy, ku mojej rozpaczy, nie kochają królowej nauk tak jak ja. Mimo to F. dzielnie walczył i zbuntował się tylko 3 razy (dziwnym trafem wypadało to akurat w te dni, kiedy lekcje z nim miał jego tata). Tak czy owak – walczył i wywalczył sobie całkiem niezły wynik. I co tu dużo mówić, jestem z niego bardzo dumna. I gdy tak codziennie siadaliśmy do kolejnych zadań miałam okazję przeanalizować program i sporo czasu na myślenie o tym, co w tej podstawie ma sens, czego w niej zdecydowanie brakuje, a co spokojnie można by skreślić.
Matematyka. Piękna i bestia w jednym
I właśnie o tym miałam dzisiaj pisać. O Najmniejszej Wspólnej Wielokrotności i Największym Wspólnym Dzielniku, o twierdzeniu Talesa i wzorach na pole powierzchni, o kalkulatorach do wszystkiego i liczbach rzymskich w MMXXIV roku. O ułamkach zwykłych, których mogłoby być mniej i ułamkach dziesiętnych, których powinno być więcej (albo tyle ile jest, ale zdecydowanie więcej niż tych pierwszych). O sześciobokach, sześciokątach i sześcianach. Ale wystarczy. Nie będę Cię tym zanudzać. Nie jestem metodykiem, może się nie znam. Może przesadzam, bo chciałabym dziecku życie ułatwić. A może po prostu zmęczona jestem? Nie wiem. Choć wiem na pewno, że podstawa programowa jest do generalnego przepatrzenia i przydałoby się jej wietrzenie. I nie chodzi wcale o uszczuplanie, a mądrzejszy wybór tego, czego warto się uczyć, a tego co można sobie odpuścić (lub potraktować jako fakultatywne). Na szczęście już Ci, którzy się tym zajmują też na to wpadli i na samej górze szykują się zmiany w tym obszarze. Czekam z niecierpliwością na efekty.
A zanim wrócimy do odkrycia, którym chciałam się z Tobą podzielić, krótki przerywnik. Dla poprawy humoru możesz sobie obejrzeć, co na temat szkoły myśli cyborg (ostrzegam, film jest specyficzny, jedni uwielbiają, inni nienawidzą):
Randka ze sobą
Tak się złożyło, że miałam okazję wybrać się w tym tygodniu na randkę ze sobą. Odprowadziłam jednego syna do świetlicy, drugiego miałam odebrać trzy godziny później z domu kultury. Zabrałam więc samą siebie na dobrą kawę i pogaduchy. O, jak mi tego brakowało ostatnio. To wydaje się niewiarygodne, że będąc na bezrobociu, można tak bardzo nie mieć czasu, ale jednak. Dzieci w edukacji domowej, mąż robiący remont, pisanie kolejnej wersji CV i przeglądanie setek ogłoszeń każdego dnia… No, takie tam. Tak czy owak czułam silną potrzebę wyłączenia się z tego wszystkiego i pogadania ze sobą o tym, co tak naprawdę chciałabym robić, co mogę robić, w czym jestem dobra, a czego muszę się jeszcze nauczyć. I oto, do czego doszłam.
Krótka historia Ani K.
Skończyłam architekturę krajobrazu, ale dość szybko okazało się, że od projektowania (albo oprócz projektowania) kręci mnie powszechna edukacja architektoniczna (zwana też edukacją przestrzenną). Przez pierwsze 10 lat prowadzenia pracowni k. przeprowadziłam setki godzin warsztatowych we wszystkich grupach wiekowych, począwszy od 5-latków.
Gdy skupiliśmy w pracowni na projektowaniu naturalnych placów zabaw zaczęłam edukować innych – potencjalnych klientów, urzędników, właścicieli przedszkoli, dyrektorów szkół i projektantów. Opowiadałam o tym na konferencjach, pisałam artykuły, a potem książki, tworzyłam kursy on-line i prowadziłam szkolenia.
Gdy parę lat temu otworzyliśmy wydawnictwo skupiliśmy się na poradnikach dla rodziców, książkach edukacyjnych dla dzieci i serii „edukacja rodzinna”.
Gdy przyszło do wyboru szkoły dla naszych dzieci zdecydowaliśmy się na edukację domową.
Gdy wróciłam do haftowania jednym z pierwszych produktów, które próbowałam wdrożyć były zestawy do nauki haftu.
Gdy Michał uruchomił na Instagramie Profil Kota Stefana okazało się, że największym zainteresowaniem cieszą się edukacyjne posty z serii Kociwersytet.
Gdy próbowałam swoich sił jako Wirtualna Asystentka dostałam zlecenie na tworzenia postów edukacyjnych na Instagram. Uznaliśmy, że to świetne specjalizacja i chętnie przyjmiemy więcej takich zleceń.
Był nawet moment, gdy myślałam o przebranżowieniu się do IT. A potem pomyślałam, że fajnie byłoby uczyć dzieci programowania.
Widzisz to? Kurcze, ja musiałam sobie to wszystko wypisać, żeby to zobaczyć. Uczę, szkolę, edukuję lub animuję od 25 lat. I choć miewam momenty, że chciałabym coś zmienić i zacząć coś zupełnie nowego – zawsze kończy się tak samo.
Może jednak istnieje coś takiego jak powołanie?
Słownik Języka Polskiego PWN mówi, że powołanie to „zdolność i zamiłowanie do czegoś” lub „przeświadczenie jakiejś osoby o tym, że wybrany zawód, droga życiowa są dla niej najwłaściwsze”. Hmm, zdolność i zamiłowanie tak, z tym się zgodzę. A czy istnieje coś takiego jak „najwłaściwsza droga życiowa” – tu już mam wątpliwości. Tak czy owak – stawiam na edukację.
Na początek stworzyłam moje portfolio edukacyjne z najważniejszymi projektami i profil na LinkedIn.
Poszukiwania dalszej drogi trwają. Ale chyba mam już kierunek…
cdn… (mam nadzieję)
Relacje z moich bardziej lub mniej udanych poszukiwań pracy zamieszczam w cyklu PRACA (kliknij, żeby zobaczyć wszystkie).