Tyle opowiadałam o poszukiwaniu pracy, a potem o jej znalezieniu (zobacz posty z kategorii PRACA), a potem cisza… Parę osób pytało mnie jak mi w tej nowej pracy, a ja świadomie odwlekałam odpowiedź.
Ten blog to dla mnie rodzaj dziennika. Zapis mojej drogi. (Pamiętasz te czasy, gdy blogi były przede wszystkim pamiętnikami?). I prawdę powiedziawszy nie chciałam zostawiać tu tego chaosu, który dział się w mojej głowie. Z jednej strony nie chciałam narzekać (a przyznaję, że zderzenie z nowymi wyzwaniami było dość trudne), z drugiej – nie chciałam się zbyt nakręcać (bo nie byłam pewna czy wszystkie pozytywne aspekty to coś trwałego czy tylko pierwsze wrażenie). Teraz, z perspektywy czasu, mogę wytłumaczyć się z jednego i drugiego.
Oswajanie chaosu
Przypuszczam, że dla każdego nowa w praca jest stresująca i dosłownie każdy ma wrażenie, że nigdy nie zrozumie, jak to wszystko działa. Szczególnie jeśli jest to praca w dużej firmie o rozbudowanej strukturze i procedurach, które były wdrażane i modyfikowane latami. A jeśli jeszcze do tego dołożymy organizację, której działanie jest mocno określone przez prawo, co oznacza, że o wielu rzeczach nie decyduje dyrekcja czy zarząd, a ministerstwo, to mamy gotowy przepis na trudny start dla początkujących pracowników.
Chaos z czasem nie znika, ale zaczynasz się do niego przyzwyczajać. Albo raczej zaczynasz sobie uświadamiać, że nie musisz się nim przejmować. Matko, jakie to przyjemne uczucie! Tak, mnóstwa rzeczy w tej pracy nie ogarniam. Ale nie muszę! To nie moja firma. Nie muszę śledzić zmian w przepisach. Nie muszę się martwić czy jakieś formalności zostały dopełnione. Nie muszę się zajmować pozyskiwaniem nowych klientów. Te i wiele innych spraw są poza moim zasięgiem. A ja w spokoju mogę zająć się tym, co mam do zrobienia – uczeniem. I owszem, mam też do zrobienia trochę rzeczy, które niekoniecznie się z tym wiążą i z których pewnie chętnie bym zrezygnowała, ale akurat u mnie nie ma ich zbyt wiele i są do przejścia.
I jasne, gdybym chciała, wymieniłabym całą masę absurdów lub niedociągnięć, które utrudniają mi pracę. Mogłabym ponarzekać na to, że podstawa programowa nie nadąża za zmianami na rynku pracy, albo na problemy komunikacyjne we współpracy ze szkołami, których uczniowie przychodzą do nas na zajęcia praktyczne. Mogłabym opowiedzieć o tym, jak moim zdaniem powinno to wszystko wyglądać… Ale tego nie zrobię. Nie teraz. Nie dlatego, że do tego też się zaczynam przyzwyczajać i zamierzam udawać, że tego nie ma. Wiem, że są rzeczy, na które nie mam wpływu – patrz wyżej. Są takie, które są ode mnie zależne – i na nich się teraz skupiam. Ale są i takie, z którymi nic nie zrobię TERAZ. Bo jeszcze nie mam odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Bo nie wiem co i jak mogłabym z tym zrobić. Ale przypuszczam, że kiedyś przyjdzie czas, gdy będę mogła i chciała się tym zająć.
Jest super!
Gdybym spotkała się z Tobą w windzie i padłoby pytanie zadane w tytule wpisu, to odpowiedź brzmiałaby właśnie tak: Jest super! Serio! Na szczęście mamy trochę więcej czasu i mogę to rozwinąć. Jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona z miejsca, w którym teraz jestem. I już powiem Ci dlaczego.
Po pierwsze, to bardzo przyjazne miejsce. Mówię o samej atmosferze pracy, współpracownikach i dyrekcji.
Po drugie, ja naprawdę lubię uczyć. Przypominam to sobie za każdym razem, gdy staję przed grupą uczniów. I nie dlatego, że to głodni wiedzy i zawsze chętni odbiorcy. O nie, zdecydowanie nie. Mimo, że jest to szkoła średnia, jest tam niewiele osób, które wybrały ją świadomie. Wielu uczniów nie znosi tego kierunku i otwarcie to przyznaje. Wielu trafiło tam przypadkiem i robi co jest do zrobienia, ale bez większego zaangażowania. Nie ma ani jednej osoby, która zdecydowanie wiąże swoją przyszłość z architekturą krajobrazu. Taka prawda. Brzmi strasznie? Nie, brzmi jak wyzwanie! Wyobraź sobie właśnie taką klasę. Grupę 15-latków, którzy marzą, żeby być gdzieś indziej. Którzy są przemęczeni, bo siedzą w tej szkole po 8-9 godzin dziennie. I kompletnie nie interesuje ich architektura krajobrazu. A jeszcze do tego lubią sobie pogadać lub gapią się w telefony. A teraz wyobraź sobie, że od czasu do czasu (nie za często, ale jednak) czymś ich zainteresujesz… Magiczna chwila :).
Po trzecie, to praca, która nakłada bardzo wiele ram, ale też daje dużo swobody. Mam podstawę programową, którą muszę zrealizować, ale to ja decyduję, w jaki sposób to zrobię. Na co położę największy nacisk, a którą część tylko zasygnalizuję. Jakie przygotuję zadania i jak je ocenię (tego akurat wciąż się muszę uczyć). Mój program jest sprawdzany, ale nikt nie patrzy mi na ręce przez cały czas. Po 15 latach prowadzenia własnej firmy, gdzie mogłam (czyli musiałam) decydować o wszystkim, taki układ wydaje mi się idealny. Czuję, że ktoś wziął z moich pleców ciężar ciągłego decydowania i określania kierunków. A jednocześnie nie zabrał mi poczucia sprawczości i niezależności, do której, co tu dużo mówić, jestem bardzo przywiązana. I widzimy tu też dużo możliwości rozwoju i przestrzeń na nowe rzeczy, co również jest dla nas ważne. (Piszę w liczbie mnogiej, bo wiem, że Michał ma podobnie u siebie).
Po czwarte, udało nam się ustalić taki harmonogram, który pozwala pogodzić pracę ze sprawami rodzinnymi. Mimo, że pracujemy z Michałem w różnych placówkach, ustaliliśmy inne dni pracy, dzięki czemu możemy zmieniać się w opiece i uczeniu naszych dzieci. Nie musieliśmy więc rezygnować z edukacji domowej, co było jedną z moich obaw, gdy zaczynałam szukać pracy.
I po piąte – to właśnie tu pojawia się moje osobiste słowo roku: SPOKÓJ
Spokój
Koleżanka zapytała mnie ostatnio, czy moje dzieci odczuły, że mam teraz więcej czasu. Odpowiedziałam, że trudno powiedzieć czy tak to odbierają, ale na pewno mniej krzyczę.
Jeśli od lat pracujesz na umowę o pracę, to co teraz napiszę może Ci się wydać śmieszne. A może przeciwnie, dostrzeżesz, że masz powody do zadowolenia, o których ciągle zapominasz. Bo wiesz, dla mnie comiesięczny, ODNAWIALNY dopływ gotówki to coś totalnie nowego i fantastycznego. Tak, owszem, nie są to duże kwoty i prowadząc własną firmę obracasz o wiele większymi pieniędzmi. Ale czy masz więcej? Tak w ostatecznym rozrachunku? Oczywiście to zależy, jaką firmę prowadzisz i jak to robisz… W moim przypadku, szczególnie w ostatnich latach, gdzie skupiałam się głównie na wydawnictwie, to kwoty, które zostawały na moim koncie wcale nie były wyższe. A nawet jeśli – to raz były, a raz nie było ich wcale. I to się diametralnie zmieniło! I jest czymś, co daje mi niesamowity spokój.
Spokój dają mi też ramy czasowe, ustalony harmonogram. I znów – to pewne ograniczenie, bo nie mogę rozporządzać moim czasem jak dawniej. I jednocześnie wyzwolenie – bo NIE MUSZĘ rozporządzać wszystkim. Przychodzi poniedziałek lub piątek i po prostu muszę iść do pracy. A we wtorek, środę i czwartek muszę zająć się edukacją domową. Siłą rzeczy ustalił nam się plan tygodnia, plan dnia i pewne rytuały. Lubię czasem wyjść, ale cieszę się, że nie muszę wychodzić codziennie. Moje dni wypełnione są po brzegi, bo jak nie praca, to nauka chłopców i obiad, zakupy, treningi i inne zajęcia pozalekcyjne, i jeszcze przygotowanie do pracy, bo przecież muszę przygotować się do lekcji itd. Są dni, w których padam ze zmęczenia. Ale czuję, że to dobre dni. Pełnowartościowe. Bo nawet gdy są wypełnione zadaniami, to nie muszę ich wykonywać w pośpiechu. Na wszystko jest czas. Mogę to robić uważnie i w swoim tempie. A potem przychodzi weekend (i przerwy świąteczne, i ferie…), więc jest też czas na odpoczynek i reset.
No, ambitnie, ambitnie…
Czasem jednak mi się odpala. Czasem muszę sobie przypominać to, co napisałam w Jak być mniej ambitnym. Zaczynam snuć plany i angażować się w dodatkowe rzeczy. Zrobiłam kiedyś burzę mózgu i wypisałam wszystkie rzeczy, które chcę robić w związku z moją nową pracą. A potem zaznaczyłam jeden, jedyny obszar, który muszę. Reszta to mój wymysł, coś co mogę zrobić w wolnym czasie, ale co mogę w każdej chwili odpuścić. To bardzo wyzwalające. To nie znaczy, że nie będę tego robić. Wiem, że będę. Znam siebie. Ale nie czuję ciśnienia. To nie musi przynieść żadnego konkretnego efektu. Nawet jeśli zakładam, że przyniesie. Mogę zrobić sobie w dowolnym momencie przerwę lub zmienić sposób działania, gdy tylko będę mieć na to ochotę.
Przykładem jest instagramowy profil @tech.arch.kraj, o którym już tu pisałam. Wrzucam tam treści, które przerabiamy na lekcjach, aby moi uczniowie mogli do nich wrócić przed egzaminem lub gdy byli nieobecni na lekcjach i muszą coś nadrobić. Ale wiem, że korzystają też z niego inni uczniowie i nauczyciele. I bardzo mnie to cieszy. Postanowiłam więc, że poza treściami, które przygotowuję na bieżąco na swoje lekcje, będę też zamieszczać inne tematy, z przedmiotów, których nie uczę lub z klas, których (jeszcze) nie mam. Mam nawet taki, nomem omen, ambitny plan, żeby przerobić tak cały podręcznik. Młodzież nie czyta podręczników. Post na IG to mikrodawka wiedzy, którą łatwiej przyswoić. Pewnie zajmie mi to kilka lat (szczególnie posty o środkach ochrony roślin będę odwlekać do samego końca), ale przecież mam czas… Na profilu zamieszczam też treści pozapodręcznikowe – przegląd zawodów przyszłości, które można wykonywać po architekturze krajobrazu (takie jak rewilder lub forest maker). To temat, który chcę rozwinąć jeszcze w innych miejscach.
Czy prowadzenie takiego profilu to nie jest dodatkowa praca? Czy nie po to zamknęłam firmę, żeby nie musieć takich rzeczy robić? Owszem, ale jak wspomniałam, teraz nie muszę. Ale chcę. Bo sprawia mi frajdę. Wymyśliłam na przykład taki cykl, w którym wyjaśniam pojęcia związane ze sztuką ogrodową. Ale jest to bardzo osobliwy słowniczek, bo ma formę gazetki plotkarskiej „Płotki i murki”. Oto okładki trzech „numerów”, wyjaśniających takie pojęcia jak: topiary, bindaż czy aha (na razie dostępny tylko pierwszy).



Mam też pomysł na cykl postów z urządzania obiektów architektury krajobrazu (uczniowie muszą nauczyć się, jakie czynności należy wykonać krok po kroku, np. podczas sadzenia roślin z lub bez bryły korzeniowej). Mają im to ułatwić krótkie instrukcje obrazkowe z wykorzystaniem klocków LEGO.
Nie ukrywam, że mam też parę pomysłów na produkty. Ale nie wiem czy i w jakiej formie się pojawią. Jak zrobię to będą.
EDIT [19.01.2025]: Z różnych względów postanowiłam nie rozwijać mojego profilu na IG, wszystkie treści przerzuciłam na stronę internetową: pracowniak.pl/tak i tam będą pojawiać się kolejne wpisy.
No i właśnie tak mi w tej nowej pracy :)