14 lat temu zorganizowałam Festiwal Ogrodów Tymczasowych. Nie było to wydarzenie aż tak doniosłe, aby wymagało świętowania 14-lecia, ale przypomniałam sobie o nim, przygotowując prezentację na wczorajsze lekcje. Zadanie uczniów polegało na zaprojektowaniu ogrodu na 1 metrze kwadratowym, a następnie wykonanie makiety w skali 1:1, czyli właśnie takiej namiastki ogrodu tymczasowego. Każda grupa musiała znaleźć przestrzeń do realizacji swoich pomysłów, a następnie wybrać odpowiednie materiały. W końcu doceniłam wszystkie palety, deski, kostki i cegły, luźno rozstawione na całym terenie wokół szkoły. Materiały były pod ręką, choć ze względu na tymczasowość ogrodów (zostały zdemontowane godzinę później) nie było mowy o ich trwałym łączeniu. To też trzeba było uwzględnić. Ale udało się! Za największy sukces uważam to, że w czasie przerwy uczniowie poszli do budynku, aby zabrać swoje drugie śniadanie, po czym od razu wrócili do swoich „ogródków” i tam spędzili resztę wolnego czasu.
Temporary gardens
Ogrody tymczasowe to obiekty z pogranicza architektury krajobrazu i sztuki. Czasowość jest tu rozumiana bardzo szeroko. Ogrodem tymczasowym będzie wieloletni ogród społeczny zbudowany na terenie oddanym mieszkańcom do użytkowania na czas określony (w takiej formie przodują Niemcy, którzy stworzyli pojęcie Zwischennutzung, dosłownie: międzyużytkowanie). Ogrodem tymczasowym będzie też ogród pokazowy na trwającym kilka miesięcy festiwalu ogrodów, takim jak Bundesgartenschau (znów Niemcy) lub Floriada (Holandia), jak i kilkudniowy ogród na Chelsea Flower Show (Wielka Brytania). Co więcej, może być nim również instalacja artystyczna, którą można podziwiać zaledwie przez kilka godzin.
Nasz festiwal składał się z kilku ogrodów tworzonych przez zaproszonych artystów wspólnie z użytkownikami danej przestrzeni (np. seniorami z domu kultury lub dziećmi ze szkoły), konferencji „Czas w ogrodach tymczasowych”, wystawy „(Con)temporary gardens” oraz konkursu „Ogród za 10 zł”. Można o nim poczytać w dostępnym jeszcze artykule na stronie Krakowskiego Rynku Nieruchomości.




Wspomnienia czy wspominki
Miło było pooglądać sobie zdjęcia z tego wydarzenia. Z naszego odgruzowanego ogródka przy pracowni, którą przez rok wynajmowaliśmy przy Rynku Podgórskim, a który Krzysiek Piła zamienił w zwiewny ogród z czerwonymi krzesłami. Z wystawy, na której prezentowaliśmy m.in. pracę NeSpoon. Z ogrodu przy domu kultury, do którego teraz chodzą nasze dzieci (których wtedy nie było na świecie), a który zaprojektowała Olena Zapolska wraz z seniorami i ówczesnymi studentami architektury krajobrazu (z niektórymi z tych osób wciąż utrzymujemy zawodowe i przyjacielskie relacje).
Wspominam, ale czemu służą te wspomnienia? Czy jest to coś w stylu: „ale to było dawno temu, jak my wszyscy się pozmienialiśmy…”? A może: „Ale kiedyś robiliśmy fajne rzeczy…”? A może przeciwnie – może nie są to wspominki „starych dobrych czasów”, tylko łapanie nowego oddechu, nabieranie chęci na nowe doświadczenia. Raczej więc: „Mam tak wiele różnych, ciekawych doświadczeń, na których mogę się oprzeć! Mam dużo do zaoferowania. Wciąż mogę robić ciekawe, niesztampowe rzeczy”.
Może dziś jest to nawet ważniejsze niż wcześniej. Dawniej był to dla mnie sposób na wyżycie się artystycznie, dziś widzę ogromną potrzebę mówienia o alternatywach dla współczesnych rozwiązań architektonicznych, w kontekście zmian klimatycznych, społecznych i technologicznych. No właśnie, alternatywy…
Alternatywna architektura krajobrazu
Rok po festiwalu była AAAK, czyli Akademia Alternatywnej Architektury Krajobrazu. W skrócie – kilkumiesięczny proces zrealizowany z czterema grupami studentów i architektów krajobrazu, w trzech miastach. Warsztaty, spacery, wykłady, konkursy i realizacje ogrodów tymczasowych. (Tu krótki opis z jednego z takich wydarzeń). Wspomnienie akademii budzi wiele ciepłych emocji, ale też lekki dreszcz. Spotkaliśmy wielu niezwykłych ludzi (z niektórymi później współpracowaliśmy i utrzymujemy kontakt do tej pory), ale w wielu miejscach „nie dowieźliśmy”. Przeceniliśmy nasze możliwości, nie zadbaliśmy o odpowiednie wsparcie. Za dużo chcieliśmy.
Nigdy później nie zaangażowaliśmy się w tak zaawansowany projekt. Może dlatego, że w międzyczasie pojawiły się dzieci i po prostu zmieniły się priorytety. A może dlatego, że wyciągnęliśmy ważną lekcję. Musimy się zdecydować – albo chcemy organizować wydarzenia wymagające udziału wielu osób i nakładów finansowych, albo skupiamy się na małych (czasem wręcz mikro) projektach, które jesteśmy w stanie ogarnąć we dwójkę. Wybraliśmy to drugie. Takie decyzje podejmowaliśmy później wielokrotnie. Wybierając projektowanie przedszkolnych ogrodów, zamiast dużych miejskich placów zabaw. Czy prowadząc niszowe wydawnictwo.
Nasze decyzje doprowadzały nas w różne zakamarki. Czasem bardzo ciekawe, jak wieloletnia współpraca z Urzędem Miasta Poznania (do czasu, gdy potrzeby urzędu przerosły nasze możliwości), czasami w ślepe zaułki, jak wydawnictwo, które nie mogło się w takich warunkach rozwinąć wystarczająco, aby się utrzymać.
Znikanie
Jeśli czytasz moje teksty od jakiegoś czasu wiesz, jak trudny był dla mnie poprzedni rok. Wielomiesięczne poszukiwania pracy, niepewność i odkrywanie siebie na nowo dość mocno nadszarpnęły poczucie mojej wartości. Jak teraz patrzę na listę partnerów, z którymi współpracowaliśmy przy Festiwalu lub AAAK, zastanawiam się, gdzie podziała się ta osoba, która to wszystko ogarnęła. Bo niewiele ma ona wspólnego ze mną obecnie, z kimś, kto boi się zadzwonić, napisać i ma wrażenie, że nikt już o nim nie pamięta.
Parę tygodni temu wpadłam w dołek. Pożaliłam się Michałowi, że mam poczucie, że znikam. Że od „specjalistki od naturalnych placów zabaw” i „organizatorki wydarzeń z pogranicza architektury krajobrazu i sztuki” przeszłam do jednego z wielu nauczycieli. I to jest dołek podwójny. Bo nie dość, że zrobiło mi się tak po prostu smutno, to jeszcze wyrzucałam sobie, że to źle, że tak to czuję. Bo przecież to pycha. Bo przecież nie jestem taka wyjątkowo. Bo może i zrobiłam parę fajnych rzeczy, ale na tak małą skalę, że i tak niewiele osób o tym wiedziało. Więc nawet jeśli spadłam z jakiegoś „piedestału”, to było to na tyle nisko, jakbym spadła z krawężnika...
I wtedy Michał przypomniał mi o tych wszystkich lekcjach, do których ciągle wracaliśmy. Nigdy nie chcieliśmy robić rzeczy na dużą skalę. Nasza rozpoznawalność w różnych kręgach była po prostu wypadkową naszych działań. Skutkiem ubocznym. My po prostu robiliśmy swoje, to co sprawiało nam frajdę, i o tym dużo opowiadaliśmy na różnych konferencjach, w prasie branżowej czy w Internecie. Tak było z naturalnymi placami zabaw. Tak było z edukacją architektoniczną. Niosło się naturalnie, łagodnie, bez dużych skoków. A gdy robiło się za dużo, szybko wracaliśmy do naszego sposobu działania – po swojemu, powoli. Nieśpiesznie. To chyba najlepsze słowo.
I tak jest teraz. Mamy swój mały krąg – szkoły, uczniów. Zaczynamy odkrywać, jak wiele mamy do zrobienia w tym obszarze, jakie dodatkowe działania możemy podjąć i jakie może to być rozwijające. Odkrywamy, i jest to bardzo przyjemne, co możemy zaoferować w tym miejscu, w którym aktualnie się znajdujemy. Dlatego namawiam uczniów na udział w konkursie. Dlatego tworzę dla nich plakaty, jak używać linijki. I dlatego tworzę stronę dla uczniów techników architektury krajobrazu. Swoich, ale i wszystkich innych. I dla ich nauczycieli.
Ostatnio zapisałam się na program szkoleniowy fundacji Sendzimira. W ramach pierwszego modułu uczestnicy dobierają się w grupy i razem wykonują zadanie. Szybka wymiana maili, założenie grupy na Messengerze, krótkie zapoznanie. I dostaję wiadomość od osoby z mojej grupy, która tak jak ja jest architektką krajobrazu i nauczycielką przedmiotów zawodowych. Ze Szczecina. „Czy to Twój profil na IG śledzę z ogromną ciekawością?”. Jak widać nie zniknęłam tak zupełnie.
PS Z IG akurat znikam. Mój profil służy tylko do informowania o nowych postach, które pojawiają się na stronie. Moje odstawienie SM przebiegało podobnie jak odstawienie cukru. Boleśnie. I ten opisany powyżej dołek był jednym z tych elementów. Ale już jest lepiej. Warto było.