Niektórzy podróżują dla samego podróżowania. (Jak mój szwagier, który przejechał kiedyś z Krakowa do Szczecina wyłącznie pociągami osobowymi). Niektórzy podróżują, żeby poznać nowe miejsca i kultury. (Jak mój były, który zwiedził ponad 90 krajów). Są też tacy, którzy co roku podróżują w to samo miejsce, śpią w tym samym pensjonacie i rozkładają się w tym samym miejscu na plaży. (Jak wiele osób z pokolenia naszych rodziców).
A my? Z wiekiem podróże coraz bardziej nas męczą, więc chętnie wybieramy się w miejsca, które są stosunkowo blisko. Lubimy zwiedzać nowe miejsca, ale nie czujemy potrzeby objechania całego świata. Przeciwnie, lubimy odkrywać te, które już znamy. Jeździmy więc tam, gdzie już wielokrotnie byliśmy, ale nie „rozkładamy się w tym samym miejscu na plaży”. Może dlatego, że rzadko jeździmy tam, gdzie są plaże…
Berlin
Wiele osób zakłada, że skoro przez lata projektowaliśmy i promowaliśmy naturalne place zabaw – jesteśmy zwolennikami wypoczynku w naturze. Dostajemy podpowiedzi, jaką agroturystykę wybrać lub zaproszenia do domków w lesie. Za które bardzo uprzejmie dziękujemy. Jestem przekonana, że są to cudowne miejsca, gdzie można wypocząć. Ale nie dla nas!
Pamiętam jak kiedyś zdecydowaliśmy się na tygodniowy wyjazd do agroturystyki. Jeszcze wtedy bez dzieci. Boże, jakie to było męczące! Po dwóch dniach chciał nas szlag trafić. Trzeciego wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do najbliższego miasteczka. W którym zresztą działo się tak samo niewiele, jak nad jeziorem. Na szczęście kolejny tydzień mieliśmy zaplanowany w Berlinie, więc jakoś dotrwaliśmy do końca…
I wtedy byliśmy w Berlinie po raz pierwszy razem. Potem jeszcze zdarzyło się nam kilka razy. A w tym roku po raz kolejny. Po raz drugi z dziećmi.
Praga, Brno, Amsterdam
Ale Berlin to nie jedyne miejsce, które regularnie odwiedzamy. Parę razy byliśmy też w Pradze. A w zeszłym roku dwukrotnie w Brnie. Najpierw pojechaliśmy sami, na romantyczno-wypoczynkowy wyjazd. A przy okazji na „przeszpiegi”. Chcieliśmy sprawdzić czy jest tam coś, co zainteresuje nasze dzieci. Dwa miesiące później pojechaliśmy w czwórkę. I to był strzał w dziesiątkę. Po pierwsze – mieliśmy upatrzonych kilka atrakcji do pokazania dzieciom. Oczywiście na miejscu znaleźliśmy też kolejne, więc nie wszystko było dla nas powtórką. Po drugie – to, co najbardziej chcieliśmy zobaczyć, zobaczyliśmy sami i nie musieliśmy ciągnąć dzieci tam, gdzie by nam marudziły. Po trzecie – mieliśmy opanowaną całą organizację, wiedzieliśmy gdzie i czym dojechać i nawet nocleg wzięliśmy w tym samym miejscu. Co więcej, wiedzieliśmy nawet, do których kawiarni można pójść z dziećmi (i w których ich nie rozniesie, bo są za małe i bez stolików na zewnątrz).
Podobnie było z Amsterdamem. Najpierw pojechaliśmy tam we dwójkę, na 10-rocznicę. (Najlepszy prezent jaki można dostać od swoich rodziców z tak ważnej okazji – opieka nad dziećmi!). Śmialiśmy się, że musieliśmy pojechać sami, bo mieliśmy za dużo placów zabaw do zobaczenia. I faktycznie, obskoczyliśmy wtedy całkiem sporo świetnych miejsc. I gdy jechaliśmy z dziećmi wiedzieliśmy już, gdzie warto pojechać ponownie, a gdzie niekoniecznie.
Jedna góra
Podobno jest indiańskie przysłowie (niestety nigdzie nie mogę znaleźć potwierdzenia), które mówi, że lepiej dobrze poznać jedną górę, niż wspiąć się na wszystkie. Coś w tym jest. Lubię odkrywać na nowo miasta, które już trochę znam. Czasami jadąc do Berlina wybieramy jedną dzielnicę i się z niej nie ruszamy. Czasami, jak tym razem, zwiedzamy najfajniejsze place zabaw i jeździmy po całym mieście (a nawet poza, do Poczdamu). Kiedyś pojechaliśmy na Bundesgartenschau (Niemiecka Wystawa Ogrodnictwa), a tym razem na Radical Playground (to ciekawy temat, na osobny wpis). Za pierwszym razem podróżowaliśmy po Amsterdamie pieszo i metrem. Za drugim zjechaliśmy go wzdłuż i wszerz na rowerach ( podczas jednego pobytu przejechaliśmy ponad 300 km). Gdy byliśmy sami w Brnie zwiedzaliśmy świetne kawiarnie speciality. Z dziećmi głównie place zabaw i fontanny.
Czy może mi Pani pomóc kupić bilet?
Największą zaletą podróżowania do tych samych miejsc jest to, że ogarniasz podstawowe kwestie – jak kupić bilet, gdzie jeść, jak szukać noclegu. W Czechach udało mi się nawet zrobić zakupy on-line z odbiorem w punkcie. (Próbowałam przez ichniejszy odpowiednik paczkomatów, ale okazało się, że potrzebna jest aplikacja, której nie mogę pobrać na nieczeski telefon). Po jakimś czasie łapiesz podstawowe słowa. Wiesz, że śmiało możesz kupować čerstvý chleb w Czechach i że nie ma się co wygłupiać z wyuczonym w szkole Guten Tag i Auf Wiedersehen, bo i tak wszyscy mówią Hallo i Tschüss.
A gdy ktoś prosi Cię o pomoc w kupieniu biletu i Ty z lekkością tłumaczysz mu najlepsze opcje w berlińskim czy praskim systemie komunikacji… Bezcenne!
Tam, gdzie się A. zgubił
Jest jeszcze jedna rzecz, która cenię szczególnie. Dzieci pamiętają z takich wyjazdów piąte przez dziesiąte. Gdy jedziemy gdzieś po raz drugi czy trzeci – wspomnienia wracają, utrwalają się i uzupełniają o nowe. Może nie pamiętają, że 7 lat temu byliśmy w Naturerfahrungsraum w Gleisdreieck Park. Ale wiedzą, gdzie A. o mało nie przyprawił nas o zawał serca, gdy niepostrzeżenie wyszedł z NERu i zniknął nam z oczu.
Wycieczka?
To co? Dasz się zaprosić na wycieczkę po berlińskich placach zabaw? Jeśli tak – zapraszam na nasz profil na Instagramie: