Mój partner twierdzi, że moim największym problemem jest to, że lubię doprowadzać sprawy do końca. Nie brzmi jak wada, prawda? A jednak! Bo nie wszystkie sprawy lubią być prowadzone gdziekolwiek. A inne, nawet jak się skończą, to za chwilę wracają. Takie rachunki na przykład. Cieszysz się, że już wszystko popłacone, a tu bach – kolejny miesiąc i zabawa zaczyna się od początku. Do tej kategorii należy też pranie, zakupy i naczynia do pozmywania. Są też takie sprawy, które skończą się niezależnie od tego, jak wiele uwagi im poświęcisz. Po prostu mają gdzieś, czy się nimi zajmujesz czy nie. Jak koty. Wróć. Jak nakarmione koty. Ale najczęściej wygląda to tak, że coś kończysz, a coś innego się zaczyna. Więc znów to kończysz, a zaczyna się coś innego. I tak w kółko.
Wygląda to mniej więcej tak:
[kliknij, aby obejrzeć film]
Nie mniej więcej. To DOKŁADNIE tak wygląda!
Problem polega na tym, że brakuje mi determinacji tego malucha. Zdecydowanie szybciej się poddaję. Ciskam piłkami, siadam na ziemi i zaczynam płakać. I dochodzę do wniosku, że nic nie ma sensu.
Czy jest sens pisać?
Stąd właśnie moje milczenie tutaj. Nie pisałam od miesiąca, bo uznałam, że to nie ma sensu. Bo przecież nie mam nic sensownego do powiedzenia... Bo przecież kto chciałby to czytać… Bo przecież jak przestanę, to nawet nikt nie zauważy… To ostatnie to akurat mogło być prawdą, bo nie dostałam ani jednego sygnału potwierdzającego, że było inaczej.
Czy jest sens pokazywać moje hafty na Instagramie?
Ostatnio zlikwidowałam też moje konto na Instagramie. To hafciarskie. Trochę dlatego, żeby odkleić się w końcu od Instagrama, na którym spędzałam zdecydowanie za dużo czasu. A trochę dlatego, że… tak, zgadł_ś – uznałam, że to nie ma sensu.
Czy jest sens relacjonować naszą edukację domową?
Idąc za ciosem – zniknęło też konto Pop Up Home School, czyli naszej domowej szkoły. Od dawna nic tam nie wrzucałam. Złapałam się na tym, że relacjonując naszą edukację domową w Internecie bardziej skupiam się na tym, co mogę pokazać niż na uczeniu. Serio. Słabe, nie? Po za tym czułam się trochę jak oszustka, bo na Instagramie to wyglądało tak pięknie. Zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości…
Czy jest sens likwidować konta na Instagramie?
Mój partner mówi: „Ok, nie chcesz się tym więcej zajmować to się nie zajmuj. Nie musisz od razu likwidować kont, których nie używasz. A może po jakimś czasie będziesz chciała wrócić”. Ale jak to?! Jak mam zostawić konto, którego jest NIEAKTYWNE? Przecież to będzie nade mną wisieć. To będzie jedna z tych niezamkniętych spraw. Będę się zastanawiać czy ktoś nie napisał DM. Będzie mnie kusiło, żeby to sprawdzić. Więc będę się tam logować. A jak się już zaloguję to zacznę przeglądać konta, które obserwowałam. I komentować. A jak ktoś odpisze na mój komentarz, to przecież nie mogę tego tak zostawić… No widzisz skąd u mnie potrzeba „doprowadzania spraw do końca”…
Czy Instagram (Substack, Pinterest – dodaj dowolne) ma sens?
To jedno z tych egzystencjalnych pytań, które w końcu przychodzą, gdy zaczynasz podważać sens wszystkiego. Choć wcale nie chodzi o konkretną platformę. To pytanie kryje w sobie całą masę innych – czy moja twórczość ma sens? Czy jest sens ją pokazywać? Kogo to interesuje? Kto to czyta? Kto to ogląda? Czy na świecie nie jest już za dużo obrazów/ tekstów/ podkastów? Czy jest sens robić cokolwiek? Czy robię to dla siebie czy na pokaz? Co będę z tego mieć? Jaki jest mój cel? Co chcę osiągnąć? Czy to jest cokolwiek warte? Czy nie szkoda mi czasu? Ile rzeczy mogę zrobić nie zajmując się tym?
Sensoholik vs kosmiczna nieistotność
Konrad Pasikowski nazywa się sensoholikiem – człowiekiem uzależnionym od poszukiwania sensu. Sama chyba tak mogłabym się nazwać. Jedną z ważniejszych książek, którą przeczytałam (i bardzo Ci polecam) nosi tytuł „Znajdź w życiu sens”. Polecam też występ jej autorki, Emily Esfahani Smith, na TED. O tym, że życie to coś więcej niż poszukiwanie szczęścia. Ale dziś jej nie zacytuję. Sięgnę za to po inną książkę, która okazała się dla mnie równie ważna – „Cztery tysiące tygodni”.
Oliver Burkeman pisze w swojej książce o czymś, co nazywa „terapią poczuciem kosmicznej nieistotności”.
Z odkryciem, że sens prowadzonego życia jest wątpliwy, wiąże się silny niepokój. […] Jednak z innej perspektywy, nazwijmy ją „terapeutycznym uświadomieniem kosmicznej nieistotności”, nasza sytuacja ma w sobie coś zaskakująco kojącego. Czy można znaleźć lepsze pocieszenie, kiedy życie nas przerasta, że jest ono, z punktu widzenia odpowiednio oddalonego obserwatora, nieodróżnialne od nicości? […] Przypomnienie sobie, jak niewiele znaczymy w kosmicznej skali czasowej, czasami wystarcza, żeby zdjąć z barków ciężar, z którego noszenia większość ludzi w ogólnie nie zdaje sobie sprawy.
Czy to znaczy, że już możemy się spakować i czekać na śmierć? Albo założyć ręce i nic nie robić. Nie, przeciwnie. Burkeman pisze dalej:
Z tej odmienionej perspektywy łatwiej nareszcie dostrzec, że przygotowywanie wartościowych posiłków dla naszych dzieci może być jedną z najważniejszych rzeczy na świecie, nawet jeśli żaden z nas szef kuchni. Że warto napisać tę powieść, choć daleko nam do Tołstoja i w najlepszym razie wzruszymy albo rozbawimy garstkę osób żyjących w tym samym czasie co my. Że zasadniczo dowolna kariera może być wartym zachodu sposobem spędzanie wieku produkcyjnego, jeśli sprawia, że życie osób, którym służy, staje się odrobinę lepsze. […] (Musimy) porzucić narcystyczne fantazje o istotności naszej osoby w skali kosmosu i doświadczyć życia takiego, jakim realnie, skończenie – i całkiem często niesamowicie – naprawdę jest.
Sens vs niedokończone sprawy
Jak to wszystko ma się do chłopca, który tak uparcie próbuje pozbierać wszystkie piłeczki? Obiektywnie rzecz biorąc jego wysiłki nie mają najmniejszego sensu. A jednocześnie – dla niego, w tym momencie, są najważniejsze na świecie.
Być może moje pisanie „wzruszy albo rozbawi garstkę osób”. I to wystarczający powód, żeby pisać. Być może nasza edukacja domowa nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałam, ale jest „warta zachodu” dla naszych dzieci. Być może, a nawet na pewno, nie uda mi się doprowadzić wszystkich spraw do końca, ale nie oznacza to, że te sprawy, którymi się zajmuję aktualnie są bez sensu.
Więc piszę. I postaram się znów pisać regularnie. Więc wracam do publikowania na Instagramie. Na profilu Nieplac Zabaw. Więc znów biorę do ręki igłę. Ale nie przywrócę profilu o haftowaniu. Więc wracam do spraw domowo-szkolnych, ale tylko na dwa tygodnie, bo 14.05 zaczynamy wakacje! I chętnie czasem o naszych zmaganiach tutaj napiszę lub wrzucę relację na profil Nieplac Zabaw.
Pewnie za jakiś czas znów uznam, że to nie ma sensu. Pewnie znów będę potrzebować przerwy. Pewnie potem znów będę zaczynać od nowa. Bo tak się sprawy mają… Pakujemy piłeczki do pojemnika, a one wypadają. Możemy usiąść na ziemi i płakać. A możemy po prostu cierpliwie je podnosić i odnajdywać sens w codziennej krzątaninie.
PS Aktualizacja dla tych, którzy śledzili moje zmagania z rynkiem pracy. Oszczędzę Ci już opowieści o kolejnym trudnym miesiącu i o przejściach ze studiami, na które chciałam iść, na które dostałam dotację, z której zrezygnowałam i co mi za to groziło. Znalazłam inny filmik, który idealnie oddaje to, co u mnie się działo od początku roku:
[kliknij, aby obejrzeć film]
Ale wszystko idzie w dobry kierunku! We wrześniu zaczynam pracę jako nauczyciel przedmiotów zawodowych. Dokładnie takie samo stanowisko (choć w innym miejscu) będzie zajmował Michał. Na razie nie mogę napisać nic więcej, bo nie mamy jeszcze umowy i nie znamy wielu szczegółów. Tak czy owak – udało się. Mamy pracę! Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków i wsparcie, jakie dostałam. Jeszcze wiele wyzwań przed nami, ale wreszcie mogę spokojniej odetchnąć.
Też czytam i miałam myśl, że albo nowa praca pochłonęła uwagę, albo może jakoś przypadkiem kliknęłam unsubscribe... Uff, na szczęście nie :) Twój newsletter to jeden z 2, które zostawiłam, bo czytam z ciekawością :)
Ja też czytam :) i czekałam właśnie już chwilę na co weekendowego maila.. bardzo się cieszę że znów mogłam Cię poczytać :) trzymam kciuki za sprawy wszelakie:)