Słowa „konsekwencja” na próżno szukać w moim osobistym słowniku. Kojarzy mi się z uwiązaniem i nudą. Zdaję sobie sprawę, że takie podejście może powodować pewne problemy zawodowe i wychowawcze. Ale cóż! Po prostu nie należę do osób, które potrafią robić coś konsekwentnie przez dłuższy czas.
Podobnie jest z tradycją. Kompletnie nie przekonuje mnie argument, że coś należy robić w określony sposób i w określonym czasie TYLKO dlatego, że tak robili nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie. W moim domu na wigilię zawsze jadło się czerwony barszcz. U mojego partnera – zupę grzybową. Całe swoje dzieciństwo i młodość Michał przeżył bez czerwonego barszczu (cały czas mówimy o wigilii oczywiście), a ja bez zupy grzybowej. Jaki z tego wniosek? Że to nie ma znaczenia. Może być barszcz, może być grzybowa, a równie dobrze może nie być żadnej zupy. Do jakiego wniosku doszła moja mama? Że trzeba robić dwie zupy!
No dobra, ale o co chodzi z tą 17-tką. Otóż są w mojej rodzinie dwie tradycje, które wprowadziliśmy i konsekwentnie utrzymujemy! „Dorodziny” chłopców raz w roku i 17-tki co miesiąc. O Dniu Franka pisałam w tekście 50 najgorszych dni mojego życia zakończonych tym najlepszym! Dziś opowiem Ci o 17-tkach.
I wtedy przyszedł A.
Gdy zostałam mamą wielokrotnie słyszałam, że trzeba zadbać o siebie, zrobić sobie wolne od dziecka i męża, wyjść z domu, spotkać się z przyjaciółmi. Zupełnie tego nie rozumiałam. Nie miałam potrzeby odpoczywać od dziecka. Inaczej – miałam, ale wtedy zajmował się nim tata. Gdy chciałam się z kimś spotkać po prostu brałam F. ze sobą. A potem pojawił się A. Niespodziewanie, bo według informacji z sądu mieliśmy go wziąć w lipcu, a trafił do nas 1.06. Jak widać w adopcji też trafiają się wcześniaki. Zostałam więc podwójną mamą i to przez moment w standardowym układzie – mama w domu, tata w pracy. (Zawsze wcześniej i później zajmowaliśmy się pracą i dziećmi po równo, ale akurat sytuacja wymagała zdecydowanie większego nakładu pracy Michała). I dość szybko doszłam do wniosku, że… potrzebuję odpocząć. Wyjść z domu. Spotkać się z kimś. Albo się powłóczyć. Był sierpień. 8 lat temu.
Hej dziewczyny, macie ochotę na spotkanie?
Tak zaczęłam organizować „babskie” spotkania. Piszę babskie w cudzysłowie, bo panowie zawsze byli mile widziany, choć faktycznie przeważnie dominowały kobiety. Nie pamiętam czy planowałam, że będą to regularne spotkania. Po prostu miałam potrzebę wyjść. Napisałam do kilku koleżanek i… żadna akurat nie mogła, więc poszłam sama. Do kina. Ale miesiąc później napisałam już z większym wyprzedzeniem i udało się spotkać w kilka osób. A w kolejnym miesiącu znowu i znowu, i znowu. I tak… przez kolejnych 8 lat. Ponieważ trudno skoordynować większą grupę zawsze ustalałam dzień i wysyłałam zaproszenie. Kto mógł to dołączał, kto nie – wiedział, że kolejna okazja będzie za miesiąc.
17-tka?
A o co chodzi z tą 17-tką? Uznałam, że muszę wybrać jakiś dzień w miesiącu, żeby mniej więcej było wiadomo, kiedy można spodziewać się takiego spotkania. Bo jak powiem „raz w miesiącu” to się po jakimś czasie rozpłynie. Wybrałam 17-ty, bo to dzień moich urodzin. Oczywiście nie co miesiąc… Ale jak może to być dowolny dzień to czemu nie 17-ty. Początkowo spotykałyśmy się właśnie 17-tego, z czasem stanęło na piątku najbliżej tej daty. Zdarza się, że coś się przesunie, ale generalnie krążymy wokół 17-tego. I dlatego spotkania nazywamy 17-tkami. A dziś akurat 17-tka wypada 17-tego. Zdarza się i tak :)
Pandemia
Oczywiście pandemia wymusiła na nas przerwę w spotkaniach. Przez pierwsze miesiące nie widywałyśmy się wcale, a potem, gdy kawiarnie wciąż były zamknięte, zaczęłyśmy spotykać się u mnie w domu. I to rozwiązanie okazało się całkiem przydatne. Po pierwsze – nikt nas nie wyrzucał o 22 czy 23, bo „zamykamy”. (Raczej wybierałyśmy kawiarnie niż puby, żeby można było spokojnie porozmawiać). Po drugie – wychodziło znacznie taniej, za wiele więcej jedzenia i picia. Po trzecie – Michał również mógł skorzystać z tych spotkań, bo wcześniej musiał zostawać z dziećmi w domu.
Ale zaraz, zaraz. Czy nie chodziło o wyjście z domu i odpoczynek od dzieci? Tak, na początku tak. Ale w międzyczasie chłopcy podrośli, a i okazji do wyjścia było coraz więcej. Nie czuję więc potrzeby, żeby akurat wtedy wychodzić z domu. Co więcej, w ostatnich miesiącach 17-tki stały się ważnym wydarzeniem również dla chłopców, szczególnie A. Jest nawet gotowy zrezygnować z wyjazdu do dziadka, żeby móc wziąć udział w spotkaniu. Początkowo chodziło głównie o czipsy i grzybki (pozdrowienia dla cioci Oleny), ale teraz chyba naprawdę polubił to nasze babskie towarzystwo. Po za tym to jeden dzień w miesiącu, kiedy dzieci mają pozwolenie na siedzenie do nocy.
A, jest jeszcze jedna zaleta 17-tek w domu. Zaczęłam gotować. Najpierw głównie z tej okazji, potem na co dzień. I chyba w końcu to polubiłam.
Plany na przyszłość
Co? Jakie plany? To jedna z tych rzeczy w moim życiu, których nie muszę i nie chcę planować. Cieszymy się każdym spotkaniem i oby tak zostało jak najdłużej :). Tak sobie wyobrażam naszą przyszłość:
Z gorącymi pozdrowieniami dla stałej ekipy – Gosi, Asi, Oleny, Mai i Ani oraz wszystkich, którzy tworzą tę piękną tradycję razem z nami :)