Jeśli można coś wytłumaczyć przez zabawę, dlaczego robić to inaczej?
Ten o rodzącym się manifeście edukacyjnym
Jeśli rozumiesz, nie musisz się uczyć. Jeśli wiesz po co, chętniej się uczysz. Jeśli można coś wytłumaczyć przez zabawę, dlaczego robić to inaczej? To trzy zasady, którymi kieruję się, gdy uczę.
Jeszcze nie manifest
Przyznam szczerze, że nie spędziłam jakoś strasznie dużo czasu nad rozważaniem tego, czym kieruję się ucząc swoje dzieci czy prowadząc zajęcia z grupami. Pewnego dnia, przygotowując CV, zaczęłam spisywać swoje cele zawodowe. Opisałam to, co do tej pory zrobiłam w obszarze edukacji, o czym marzę i właśnie te trzy „zasady”. Pierwsze, które przyszły mi do głowy. I tak to zostawiłam.
Następnego dnia przeczytałam je ponownie. I uznałam, że dokładnie oddają to, jak rozumiem edukację. Gdybym pomyślała o tym dłużej, na pewno dopisałabym jeszcze kilka punktów. Pewnie kiedyś tak zrobię. Może stworzę swój edukacyjny manifest i go wyhaftuję?
Jeśli rozumiesz, nie musisz się uczyć.
Bardzo wiele osób pytało mnie co robię, a zachęcić dzieci do nauki. Że przecież w szkole wymaga się zapamiętania tak wielu rzeczy, a dzieci tego nie lubią. To prawda. Nie lubią. Więc ich do tego nie zmuszam. Zamiast tego, wolę im tłumaczyć.
Zanim przejdziemy dalej, krótkie wyjaśnienie. Ten tekst nie jest o tym, jak wygląda sytuacja w jakiejś polskiej szkole, jakie metody pracy mają jacyś nauczyciele i jakie wyobrażenie mają jacyś rodzice. Piszę o tym, o czym mówi podstawa programowa, nauka (w tym neurodydaktyka) i zdrowy rozsądek. I oczywiście mówimy o uczniach szkoły podstawowej, a nie studentach.
W większości przypadków nauka na pamięć jest nie tylko nieskuteczna, ale i niepotrzebna. Już słyszę te protesty: A przecież na historii jest tyle dat do nauczenia… Czy aby na pewno? Zerknijmy do podstawy programowej. I nie oszczędzajmy się! Weźmy na tapet znienawidzone (przeze mnie i moje dzieci) rozbicie dzielnicowe.
Polska w okresie rozbicia dzielnicowego. Uczeń:
umieszcza w czasie i przestrzeni Polskę okresu rozbicia dzielnicowego;
opisuje przyczyny oraz wskazuje skutki rozbicia dzielnicowego;
umieszcza w czasie najważniejsze wydarzenia związane z relacjami polsko-krzyżackimi oraz zagrożeniem najazdami tatarskimi w okresie rozbicia dzielnicowego;
opisuje przemiany społeczne i gospodarcze, z uwzględnieniem ruchu osadniczego;
charakteryzuje proces zjednoczenia państwa polskiego na przełomie XIII i XIV wieku, wskazując na rolę władców piastowskich (ze szczególnym uwzględnieniem roli Władysława Łokietka) oraz Kościoła.
Przepraszam bardzo, czy gdzieś tu jest napisane, że uczeń musi znać daty? Jak dla mnie „umieszcza w czasie” oznacza, że uczeń wie, w jakich wiekach było rozbicie dzielnicowe i że było to za Piastów, a przed Jagiellonami. Uczeń „opisuje przyczyny”, „wskazuje skutki”, „opisuje przemiany”, „charakteryzuje proces”. Czyli ROZUMIE, dlaczego do rozbicia dzielnicowego doszło i co z tego wyniknęło. A jak rozumie, to nie musi się tego uczyć na pamięć.
Podobnie jest z matematyką. Można uczyć się na pamięć wzorów na pole każdej jednej figury geometrycznej, ale w większości przypadków taki wzór można wyprowadzić, czyli pozwolić dziecku ZROZUMIEĆ, dlaczego wygląda tak, a nie inaczej. Fakt, nie ma sensu robić tego za każdym razem, ale jeśli ktoś będzie wiedział skąd się jakiś wzór wziął, to może go sobie łatwo odtworzyć.
Tu dochodzi jeszcze jedna kwestia. I coś, co jest dla mnie totalnie niezrozumiałe. Zarówno na maturze z matematyki, jak i na Olimpiadzie Matematycznej można korzystać z tablic matematycznych, a na maturze również z kalkulatora. Dlaczego więc na egzaminie ósmoklasisty są zabronione? Nauczenie się wzorów na pamięć jest przydatne i pozwala szybciej rozwiązać zadanie, ale nie jest istotą myślenia matematycznego.
To jeszcze dla równowagi weźmy biologię i te nieszczęsne komórki roślinne, zwierzęce, a teraz jeszcze grzybowe i bakteryjne. Tak, jest tam wiele pojęć, które trzeba zapamiętać – mitochondria, chloroplasty i takie tam. Ale jeśli wspólnie z dziećmi zbudujemy makietę miasta, w którym każdy element pełni inną funkcję (jak organella w komórce) albo przygotujemy jadalny model komórki (jak proponuje Karolina Ujma w książce Ahoj Przyrodo!) – nazwy te same wejdą do głowy. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Zostańmy tu jeszcze przez chwilę. Niestety to nie jest tak, że absolutnie wszystko jesteśmy w stanie wytłumaczyć i niczego nie trzeba się uczyć na pamięć. O ile słowa „rzeczownik” czy „spójnik” brzmią sensownie, to „przymiotnik” nic nam nie powie, jeśli nie wiemy czym są przymioty. Nie mówiąc już o „partykule” i „przydawce”. (Pytanie czy znajomość nazw wszystkich części mowy, nie mówiąc już o częściach zdania, na poziomie szkoły podstawowej faktycznie jest niezbędna, ale to już inna kwestia). Niektórych rzeczy po prostu trzeba będzie się nauczyć. Ale jest ich zdecydowanie mniej, niż się wydaje.
Jeśli wiesz po co, chętniej się uczysz.
Niby każdy to wie, a jednak wciąż w podręcznikach wciskamy dzieciom jakieś randomowe zadania: Jaś kupił 18 arbuzów, zepsuły mu się 4… Kto u licha, kupuje tyle arbuzów?
Ktoś może powiedzieć, że nie zawsze jesteśmy w stanie przenieść wiedzę szkolną na praktykę. Mogłabym odpowiedzieć pytaniem: to po co tego uczyć. Ale to niczego by nie rozwiązało. Prawda jest taka, że nasze dzieci muszą nauczyć się wielu rzeczy, które wydają im się bezsensowne. Ale podobnie jak w przypadku nauki na pamięć – jest tego mniej, niż nam się wydaje.
Można narzekać, że trudno przekonać dzieci do nauki czegoś, co przyda im się w odległej przyszłości. Nie o tym mówię. Tam, gdzie to tylko możliwe trzeba szukać powiązań z codziennością uczniów. Nie tłumaczyć, że procenty potrzebne są do obliczenia kredytu czy podatków. Ale wyjaśnić jak obliczana jest ocena z egzaminu ósmoklasisty.
To, za co cenię podręczniki EduTechnologies, to krótkie wprowadzenie do każdego rozdziału, które odpowiada na pytanie: do czego potrzebna Ci wiedza, którą zaraz poznasz. Za to najbardziej, choć oczywiście brawa należą się również za prostotę, ilość materiału (a raczej zrezygnowanie z wszystkiego co zbędne) i wykorzystanie nowych technologii (AR, aplikacja z testami).
Z drugiej strony – jeśli już naprawdę się nie da, lepiej nie wciskać kitu. Zdarza się, że mówię swoim dzieciom: „Nie umiem wyjaśnić, do czego to Wam się w życiu przyda, ale musicie się tego nauczyć do egzaminu. Zróbmy to szybko i miejmy z głowy!” Uważam, że tak jest uczciwiej.
Jeśli można coś wytłumaczyć przez zabawę, dlaczego robić to inaczej?
Wspomniałam o jadalnym modelu komórki roślinnej czy zwierzęcej. Każdy, kto zna Ahoj Przyrodo! Karoliny Ujmy czy moją książkę Zabawy architektoniczne – wie, że uczenie przez zabawę jest tym, co tygryski takie jak my lubią najbardziej. I wiele osób rozumie, że nasz mózg po prostu łaknie zabaw podczas nauki, dlatego księgarskie półki uginają się od książek z zabawami matematycznymi, językowymi, z grami i quizami przyrodniczymi, eksperymentami chemicznymi i modelami maszyn Leonarda da Vinci.
Problem polega na tym, że większość tych pozycji skierowanych jest do dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Jeśli jest coś dla starszych, to raczej jako dodatek, pomysł na zajęcia pozalekcyjne. Tak jakby 4-klasista był już za stary na zabawę. Nie mówiąc już o uczniu 7. klasy.
Czy naprawdę ktoś w tym wieku się obrazi, jeśli wyjaśnianie liczb ujemnych zaczniemy od przeciągania liny lub zhaktowania gry w drabiny i węże? A powtórkę z brył zrobimy w formie dyskoteki z geometrycznymi czapeczkami imprezowymi? Tak, tak, wiem – nie ma na to czasu w szkole… Po pierwsze – może być, jeśli zrezygnujemy z paru elementów, które są „od zawsze”, a wcale nie muszą być (bo nie wymaga ich podstawa programowa). Ale to zupełnie inny temat. Po drugie – wiem, że wielu moich czytelników to rodzice dzieci w edukacji domowej. A to co najpiękniejsze w ED to właśnie czas – na zabawę, relacje, odpoczynek i pasje.
A jeśli komuś brakuje pomysłów na to, jak bawić się w starszych klasach… Chodzi mi po głowie pewien pomysł. Daj znać, czy taka pomoc byłaby dla Ciebie czymś wartościowym.
Oto jak uczę
Podzieliłam się swoimi pryncypiami dotyczącymi edukacji. A jakie są Twoje? Napisz do mnie, stwórzmy wspólny manifest. Zapraszam nauczycieli, edukatorów, rodziców edukujących domowo, ale i tych, którzy po prostu towarzyszą swoim dzieciom w nauce po szkole.
A jeśli kogoś interesuje temat edukacji to zapraszam na mój profil edukacyjny na IG (@popup.homeschool), do którego będę powoli wracać: