Nie idź do lekarza, bo jeszcze Ci coś znajdzie
Ten o urokach bezrobocia i przeglądzie zdrowotnym
Gdy skończyłam 40 lat postanowiłam zrobić sobie „przegląd”. Wykupiłam pakiet kompleksowych badań w jednym z centrów diagnostycznych. Promocja była. Wyniki wyszły dobre, z wyjątkiem jednego punktu. Poszłam więc na konsultacje do swojego lekarza pierwszego kontaktu. A on na to:
Ale po co Pani te badania robiła? Nie wie Pani jak to działa? Na badania ogólne ma Pani promocję, a przecież wiadomo, że zawsze coś w nich wyjdzie nieprawidłowego. I potem Panią zachęcają do kolejnych badań, już pełnopłatnych.
Po czym sięgnął po komórkę, żeby sprawdzić w Internecie, o co chodzi z tymi leukocytami…
Uroki bezrobocia
Jak możesz się domyślić – zmieniłam lekarza. A w tym roku postanowiłam pójść krok dalej i zrobić jeszcze więcej badań i zaległe zabiegi. Początek tego roku upłynął mi na szukaniu pracy i zamartwianiu się nieskutecznością tych poszukiwań. Gdy w końcu w okolicy kwietnia okazało się, że praca będzie, ale od września, mogłam zacząć delektować się urokami bezrobocia. Postanowiliśmy z Michałem, że nie będziemy brać żadnych dodatkowych zleceń (poza tym, które realizujemy dla Centrum Dialogu w Łodzi) i wykorzystamy te kilka miesięcy na porządki, remont i… leczenie.
Zrobiliśmy listę: okulista A, rehabilitant A, dentysta A i M, medycyna pracy A i M, chirurg A i M, ginekolog A itd. Poszłam po odpowiednie skierowania i dostałam jeszcze kilka dodatkowych – USG brzucha i CHUK (profilaktyka chorób układu krążenia). I zaczęłam odfajkowywać. A lista… rosła!
12 wizyt u dentysty i 2 u fizjoterapeuty
Bo oto okazało się, że punkt „dentysta M”, który oznaczał dwie wizyty i leczenie dwóch zębów, nagle przerodził się w kilkanaście wizyt w różnych miejscach (no dobra, nie wiem czy 12, bo mi się nie chce liczyć, ani nawet o tym myśleć). Bo zwykłe leczenie zęba przerodziło się nagle w leczenie kanałowe, a to w leczenie kanałowe mikroskopowe. Ale w międzyczasie pojawiło się gigantyczne zakażenie i okazało się, że ząb jest pęknięty i nadaje się tylko do usunięcia. Ale nie da się go usunąć w przychodni, bo jest połączony z otwartą zatoką i trzeba to zrobić w klinice. A potem kolejne dni bólu, gorączki, zmęczenia i takiego stanu, że skończyło się na SORze. I kolejne wizyty w klinice. Podsumowując – jeden punkt na naszej liście to dla Michała miesiąc wyjęty z życiorysu.
I tak z każdym punktem. Bo „chirurg A” to cztery wizyty, ale już „chirurg M” to konieczność powtórzenia szczepienia na żółtaczkę, a wcześniej dwa badania krwi i kilka wizyt u lekarza pierwszego kontaktu, kilka w szpitalu, USG i tym podobne. Medycyna pracy to 3 wizyty dla Michała i 4 dla mnie (dlaczego?).
Choć zdarzyły się i miłe zaskoczenia. Jak na przykład wizyty u fizjoterapeuty, których obawiałam się najbardziej (bo płatne), a skończyło się na 2 i wyleczeniu przyczyny bólu, który towarzyszył mi dzień w dzień od lutego (a w mniejszym zakresie od 10 lat).
Jak oni to robią?
Sporo jeszcze przed nami, bo przecież jak w kwietniu zaczęłam umawiać wizyty to zdarzały się terminy październikowe czy listopadowe. A te trzeba pogodzić z godzinami pracy. Problem polega na tym, że… ich nie znam. U mnie nie jest tak źle, bo wiem, że będę pracować w poniedziałki i piątki, więc mogę umawiać się na pozostałe dni tygodnia, ale Michał swoją rozpiskę dostanie pewnie w połowie sierpnia.
Powoli zaczyna do mnie docierać, jak bardzo zmieni się nasze życie. Pojawiają się takie rzeczy, od których całkowicie odwykliśmy. Jak „godziny pracy” właśnie. Czasami zastanawiamy się jak robią to „normalni ludzie”. Jak umówić się na wizytę u lekarza, podczas gdy do wyboru są tylko terminy w dni powszednie, przed południem? Brać urlop? Szukać zastępstwa? Iść prywatnie wieczorem?
A to tylko jeden z tematów. Czasem planujemy różne rzeczy i obiecujemy coś chłopcom, a zaraz potem musimy się stopować. „Nie, nie będziemy obchodzić Twoich urodzin w ten dzień. Wybierz, w który weekend chcesz świętować – przed czy po?”. Aaaa, pierwszy raz od 12 lat nie spędzimy całego dnia z Frankiem. Choć w Antosia urodziny akurat się uda, bo wypadają w sobotę.
Chyba czas dorosnąć
I tak właśnie, gdy poczuliśmy na sobie oddech zbliżającej się emerytury (gdybyś widział_ te opakowania leków w naszym domu…), doszliśmy do wniosku, że czas dorosnąć. Pogodzić się z tym, że pracuje się w określone dni i godziny. I to nie te, które sami sobie ustalamy. Na szczęście nie wracamy do układu 9-17, 5 dni w tygodniu. I wciąż mamy całkiem sporo swobody w zakresie tego, jak wypełnić te godziny pracy.
A wracając do kwestii zdrowotnych…
Rób codziennie jedną rzecz, która przeraża Twoją rodzinę
Taką poradę dostałam podczas Gdynia Design Days. Postanowiłam zrobić jedną, a porządną – wyeliminować cukier (lub przynajmniej poważnie zmniejszyć jego spożycie). Jakieś wskazówki? Ostrzeżenia? Słowa wsparcia?