W skrócie: zero zaskoczeń; jedna wystawa, która dała mi do myślenia; jedna, która mnie rozbawiła; dwie ważne, ale z kilkoma „ale”; kilka rzeczy zdecydowanie na nie. Plus za powrót do rozmiarów sprzed kilku lat.
Zaskoczenia: 0
Gdy wróciłam z Łodzi miałam ochotę od razu napisać jak wiele ciekawych rzeczy zobaczyłam i jak bardzo się cieszę, że festiwal wraca do rozmiarów sprzed kilku lat. Odkąd wydarzenie zostało przeniesione na maj (nadal uważam, że to fatalna decyzja, bo wtedy dzieje się WSZYSTKO), festiwal zaczął się kurczyć. Zamiast dwóch weekendów i całego tygodnia pomiędzy nimi – kilka dni plus jeden weekend. Zamiast dwóch budynków – jeden i to nie w pełni wykorzystany… W tym roku wciąż w maju i wciąż krótko (cudem udało nam się wygospodarować dzień na wyjazd), ale za to z pełnym wykorzystaniem budynku oraz sąsiedztwa (fantastyczna przestrzeń dawnej Kotłowni Elektrowni Scheiblera). Chciałam więc napisać o tym, że super, że warto i że polecam…
Gdy w końcu zabrałam się za pisanie tego tekstu zaczęłam od przeglądu zdjęć. I doszłam do wniosku, że… nie było tam nic, co by mnie zaskoczyło, co dałoby mi do myślenia, wywróciło mózg do góry nogami, albo chociaż odrobinę mną wstrząsnęło. NIC. Projektanci nadal projektują kolejne rzeczy, choć teraz nazywają je inaczej (ławka to nie ławka, tylko „obiekt wspierający interakcje społeczne w miejskich przestrzeniach lokalnych”*, parawan to nie parawan, tylko „manifest ciągłości i adaptacyjności”). Niby rozwiązują problemy, choć tak naprawdę je tworzą (jak w przypadku naczynia do przechowywania warzyw, o którym za chwilę). Piszą o funkcjonalności, choć tak naprawdę wciąż skupiają się formie (jak w rozwiązaniach dla zwierząt, które zadowoliłyby się starą kłodą lub przypadkowym naczyniem, do czego też wrócę).
Uśmiech: 1
Muszę przyznać, że jedną wystawę cenię szczególnie. Za szczerość. Studenci School of Form SWPS zaprojektowali naczynia z porcelany, które „w oryginalny sposób eksponują dania z ziemniaków – kopytka na metry, frytki w ekspozytorze, placki serwowane pionowo”. Projekt Bulwa to zabawa formą. I nic nie udaje. Nikt nie twierdzi, że nowy durszlak uratuje świat, albo że nowy talerz nie jest talerzem.
Do przemyślenia: 1
Jedna wystawa, która została w mojej głowie na dłużej to Poza horyzonty. Projektowanie przyszłości w kosmosie. W zasadzie nie była to wystawa o dizajnie, a raczej zestaw pytań, na które warto byłoby sobie odpowiedzieć, zanim ludzkość rozpocznie eksplorację kosmosu na dużą skalę — „kto powinien mieszkać w kosmosie, jakie zasady powinny regulować korzystanie z zasobów, czy możliwa jest wspólna tożsamość międzyplanetarna”. Jeśli chcesz się nad tym pozastanawiać chwilę dłużej zachęcam do wypełnienia ankiety dotyczącej Space Guardians, stworzonej przez SPLOT Artemis Generation, czyli organizatorów wystawy.
Tak, ale…: 2
Oczywiście musiałam obfotografować wystawę o materiałach. Zawsze to robię. Mam już całkiem pokaźną biblioteczkę materiałów o materiałach. Czy dowiedziałam się czegoś nowego? Nie. Czy prezentowane materiały mają szansę wejść do masowej produkcji w najbliższym czasie? Nie. Czy warto je pokazywać na każdym możliwym festiwalu? Zdecydowanie tak! Choć przyznam, że fajnie byłoby również zobaczyć materiały, które mają szansę realnie wpłynąć na rynek budowlany już w najbliższych latach. Tak jak w zeszłym roku na Gdynia Design Days.
Drugie „tak, ale” dotyczy dużej wystawy EverCity – miasto na wieczność. Założenie jest czytelne: „Jak powinno wyglądać miasto, które wspiera nas w długim, zdrowym i szczęśliwym życiu?” To wystawa o „mieście, które nie jest gotowym produktem, ale wciąż zmieniającym się organizmem, zdolnym do adaptacji, reagowania na potrzeby mieszkańców w każdym wieku. O mieście, które wspiera na każdym etapie cyklu życia”.
Temat superważny. O ludzkim wymiarze miasta. Dlatego pierwsza rzecz, która mnie uderzyła to… brak ludzi. Na wystawie prezentowane są przykłady różnych przestrzeni miejskich, w założeniu społecznych. Piękne zdjęcia pięknych przestrzeni sfotografowanych, typowe dla architektów, tuż po realizacji. Zawsze zastanawiam się jak wyglądają te miejsca w trakcie użytkowania. Targowisko w podwarszawskim Błoniu z walającymi się kartonami i panem pokrzykującym, że nie wolno macać pomidorów (założę się, że jest tam ktoś taki). Planty w Jaworznie, na których ludzie lubią spędzać czas i obsiadają każdą ławkę. Bo Superkilen w Kopenhadze miałam okazję zobaczyć na żywo. Pusty, z odrapanymi ławkami i obsikaną zjeżdżalnią, z wąskim chodniczkiem i rowerzystami, którzy chcą Cię przejechać.
Na wystawie pojawiły się też przykłady drobniejszych rozwiązań. Jak na przykład urządzenie, które wydłuża czas świecenia zielonego światła na przejściach dla pieszych. Zaiste genialne rozwiązanie! Osoba starsza lub z niepełnosprawnością, która chce (i ma do tego pełne prawo) przejść spokojnie na przejściu musi – znaleźć przejście z zamontowanym urządzeniem, wyciągnąć kartę seniora lub legitymację OzN i już może cieszyć się kilkoma dodatkowymi sekundami… Rozwiązywanie problemów przerzucono więc na osoby, które są jego ofiarami. A co z osobami, które są tymczasowo mniej mobilne, np. przez złamaną nogę, albo walizkę, a którzy nie mają specjalnej karty? A gdyby tak zielone światło na przejściach świeciło się zawsze dłużej? Dla wszystkich? Czy nie na tym polega inkluzywność, o której mówimy?
I na koniec ciekawostka. Czy wiesz, że ścieżki wydeptane przez ludzi, dodatkowe przejścia, które powstają spontanicznie na przekór zaprojektowanym chodnikom, nazywane są desire lines lub elephant paths? A czy organizatorzy wystawy wiedzą, że w Polsce mamy słowo „przedept”, które funkcjonuje od dłuższego czasu i że taka metoda „społecznego projektowania” była wykorzystywana już w PRLu?
Nie!: kilka
Było na festiwalu też kilka momentów, kiedy pomyślałam sobie: No nie, znowu… Znowu ktoś uwziął się na oznakowanie toalet i postanowił je przeprojektować tak, aby osoby udające się za potrzebą mogły posikać się pod drzwiami, zastanawiając się, gdzie do damskiej… Gdzie można napisać petycję, aby oznakowania toalet przyjęły jedną, jasno ustaloną formę (jak znaki drogowe), stosowaną zawsze i w każdym okolicznościach?
Naprawdę bardzo podoba mi się forma naczyń do przechowywania warzyw. Naprawdę zafascynowała mnie informacja o tym, że sposób w jaki glina przyjmuje i oddaje wilgoć wpływa na zachowanie świeżości potraw. Ale stojąc przed naczyniem, w którym można schować cebulę czy ziemniaki, zastanawiałam się, ile miejsca potrzebowaliby ludzie, gdyby każdy chciał mieć w domu coś takiego. I czy te wszystkie popsute warzywa nie byłyby jednak mniejszą szkodą dla środowiska, niż te wszystkie wielkie domy z wielkimi kuchniami mogącymi to wszystko pomieścić. Nie mówiąc już o tym, że cebulę można schować do szafki lub lodówki i nic się z nią nie dzieje tygodniami.
O ławce, która nie jest ławką już pisałam. Wiem, że zawsze będą projektanci ławek. Po prostu ciekawe wyzwanie projektowe. Pewnie każdy student form musi przez nie przejść. Ale dlaczego taki projekt dostaje pierwszą nagrodę w konkursie make me? I dlaczego tworzy się metalowe meble, do których wymyśla się „wersję z izolacją termiczną”, zamiast po prostu użyć materiału, który sam taką izolację zapewnia? I skoro ławka… a przepraszam „obiekt wspierający interakcje społeczne” jest założenia inkluzywny, dlaczego oparcie, które umożliwiłoby skorzystanie z ławki osobom starszym jest opcjonalne? Ale ładnie wygląda. Czy to nie o to chodzi?
Ładnie wyglądają też Miejskie Szczeliny wykonane ze specjalnego materiału, mające być schronieniem dla zwierząt i stelażem dla roślin (czy nie wystarczyłoby inaczej tynkować i wykańczać budynków?). Przepięknie wygląda caleo, które (jak sama autorka przyznaje) to po prostu „propozycja gotowania z mniejszym zużyciem energii w nurcie dawnego gotowania „pod kołdrą” – metody naszych mam i babć” (a nie wystarczy normalna kołdra?). Uwielbiam też dom dla pogromców mszyc, huba będąca poidełkiem dla zwierząt też jest spoko (równie spoko z perspektywy zwierząt byłby dowolny pojemnik lub kawałek kłody).
To na koniec coś z mojej działki – miejsce dedykowane młodym osobom, modułowy PLENER. Pewnie nie na dłużej (testowałam podczas obiadu, na dłużej nie polecam), ale na przerwy czy krótkie posiadówy przy szkole ok. Naprawdę. Ale czy to coś innowacyjnego? No nie. Takich projektów powstały setki na całym świecie. I jestem za tym, żeby PLENER pojawił się przy polskich szkołach, ale nie udawajmy, że to „nadciągający trend”. A jak piszą organizatorzy konkursu, „make me! to jedno z najbardziej innowacyjnych wydarzeń w dziedzinie projektowania w Europie i kluczowa część Łódź Design Festival”. Wszystkie projekty wyróżnione w konkursie są ciekawe, piękne, a wiele z nich jest ważnych społecznie. Ale zdecydowanie nie są innowacyjne.
Czy było warto?
Nadal uważam, że warto brać udział w takich festiwalach. Nigdy nie wiadomo, jaki temat, jaki obiekt czy wystawa nas zainspiruje. Cieszę się, że ŁDF wraca do dawnej formy i z chęcią wybiorę się za rok. Czy tym razem mnie zaskoczy?
*Wszystkie cytaty pochodzą ze strony lodzdesign.com