Słowo „dziwne” jest tak samo nieprecyzyjne jak określenie „fajne”. Mój polonista z liceum zawsze zżymał się, gdy mówiliśmy, że coś jest fajne. Twierdził, że to znaczy tak wiele, że nic nie znaczy. Z dziwnością jest jeszcze gorzej. Bo gdy czujesz się dziwnie to w sumie nie wiadomo czy to dobrze, czy źle. Gdy nie umiesz określić czy podobało Ci się na wyjeździe lub spotkaniu, mówisz: Jakoś tak dziwnie było…
Dziwne uczucie towarzyszy mi ostatnio często. Kilka przykładów.
Cześć, Skarbie!
Wracałam z zakupów. Szłam powoli, osiedlową uliczką. I wtedy go spotkałam. Mojego syna. (Tego młodszego!). Szedł na piłkę do parku. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. Wiedziałam, że planuje wyjście w tym czasie. Od kilku tygodni wychodzi do parku sam. Idzie zawsze tą samą drogą. Prawdopodobieństwo spotkania go było bardzo duże. A jednak jakoś tak… dziwnie. Załatwiać własne sprawy i spotkać swoje dziecko, które też załatwia własne sprawy. Osobny byt. Niby od dawna, ale teraz tak namacalnie. Nawet bardziej niż wtedy, gdy udzielałam mu zgody na samodzielne wyjścia z domu.
Czy jest mi smutno z tego powodu? Czy właśnie uświadomiłam sobie, że moje dzieci dorastają, a ja się starzeję? Nie. No może trochę. Ale jest w tym uczuciu też dużo ciepła. Cieszę się, że moje dzieci się usamodzielniają, że potrafią nawiązywać przyjaźnie i często spędzają czas ze swoimi kolegami. (A przecież jeden z największych mitów o edukacji domowej mówi właśnie o braku kontaktów społecznych). Nie ukrywam też, że cieszy mnie odzyskany czas dla siebie. Nie muszę już im zawsze i wszędzie towarzyszyć. Trochę smutno, trochę wesoło. No tak właśnie dziwnie.
Nie, szefie!
Jeśli czytasz moje teksty od jakiegoś czasu wiesz, że od stycznia jestem bezrobotna. We wrześniu zaczynam nową pracę. Z moim nowym szefem rozmawiałam tylko raz, na rozmowie o pracę. W tym tygodniu zadzwonił, bo mieliśmy omówić zakres moich obowiązków. Zaproponował mi dodatkowe zajęcia, a ja… odmówiłam. Sprawa była prosta. Od samego początku mówiłam, że mam do dyspozycji tylko dwa dni w tygodniu, ze względu na edukację domową dzieci. Wstępnie rozmawialiśmy o takim układzie. Teraz wyszły dodatkowe godziny, których naprawdę nie mogę wziąć. Miałam pełne prawo od mówić. Ale…
Czuję się dziwnie, bo po raz pierwszy od 15 lat znów będę mieć szefa. A jestem z tego pokolenia, które ma mocno wdrukowane, że „szefowi się nie odmawia”. Z drugiej strony – mam bardzo jasne ustalone priorytety, komunikuję o nich wprost i nie zamierzam ich zmieniać. To, co czuję to jakaś mieszanka… wstydu i dumy? Jest mi głupio, ale jednocześnie trochę podziwiam się za asertywność.
Komputer w naprawie
Ten tekst piszę na komputerze Michała. Na nim też napisałam książkę dla dzieci na zlecenie Cricoteki (więcej szczegółów wkrótce na moim koncie Instagramie). Pożyczam go, bo mój komputer jest w naprawie. Jak się okazuje leczenia potrzebowałam nie tylko ja, ale i mój sprzęt.
Gdy oddawałam komputer do serwisu nawet nie zapytałam jak długo to potrwa. Uznałam, że potrwa, ile potrwa. W sumie aż tak bardzo tego komputera nie potrzebuję. I… to jest dziwne. Nigdy nie podróżuję z komputerem, nie lubię go nosić. Jak wyjeżdżam to nie korzystam z niego całymi tygodniami. Ale gdy jestem w domu, ciągle coś robię. A przynajmniej dawniej robiłam.
Nigdy nie mogłam zrozumieć ludzi, którzy swój mail sprawdzają raz w tygodniu. Dla mnie to praktyka regularna, pewnie nawet zbyt częsta. Ale odkąd nie prowadzę firmy nagle tych maili zrobiło się zdecydowanie mniej. I te, które przychodzą zazwyczaj nie są pilne. Wciąż mam nawyk ciągłego zaglądania do skrzynki, wciąż prowadzę konto na Instagramie, a raz w miesiącu piszę do Ciebie na tym właśnie blogu (i jednocześnie w newsletterze, jeśli jesteś zapisan_). Wciąż też mam różne sprawy do załatwienia. A to popłacić rachunki. A to zrobić większe zakupy (od mojej przygody z kręgosłupem częściej robię je on-line). A to przygotować się do lekcji. Lub oglądnąć kurs na Domestika. Ale jest tego o wiele mniej. Komputer nie stoi już na biurku w biurze (w którym aktualnie jest warsztat, gdzie powstaje instalacja na Festiwal Łódź Wielu Kultur), ale jest schowany w szufladzie. I zdarzają się dni, że w ogóle go nie wyciągam.
Gdy więc oddałam sprzęt do naprawy, nie odczułam specjalnie jego braku. Owszem, nie napiszę dłuższych tekstów na telefonie, więc czasami potrzebuję pożyczyć go od kogoś innego. Ale tylko wtedy, gdy ten ktoś go chwilowo nie potrzebuje. Nie wiem, kiedy odzyskam swój komputer (ale niestety wiem, ile za to zapłacę). I wcale mi to nie przeszkadza.
Nie
Jeszcze jedna historia, która łączy poprzednią i pierwszą. Myśląc, że Michał będzie potrzebował komputera, zapytałam A., czy mogę skorzystać z jego. Odmówił.
[…]
Zupełnie się tego nie spodziewałam. Z jednej strony, skoro o coś proszę, muszę być gotowa na odmowę. Komputer to przedmiot osobisty. Każdy miałby prawo odmówić w takiej sytuacji. Z drugiej strony – zdziwiłam się. Ale to nie odmowa sprawiła, że poczułam się dziwnie. Tylko fakt, że oto moje dziecko jasno postawiło granicę. Nie było w tym złośliwości. Nie było to też odruchowe. Kilkukrotnie powtórzyłam prośbę i choć ani razu nie usłyszałam „Nie”, nie usłyszałam też „Tak”.
A. zrobiło się smutno. Nie chciał sprawić mi przykrości. Było mu głupio, że musiał mi odmówić. Pytał czy mu wybaczam. Ale zdania nie zmienił.
I choć towarzyszy mi dziwne uczucie, tym razem wiem, że jest w nim spora dawka podziwu. Dla jego autonomii i asertywności.
Normalni ludzie
Coraz częściej łapię się na tym, że pewne rzeczy się właśnie kończą. W zeszłą środę byliśmy we Wrocławiu. Spontaniczny wyjazd, na prośbę naszych dzieci, które chciały się spotkać z dziewczynką poznaną w zeszłe wakacje. R. jest z Poznania, więc wspólnie wykombinowali, że spotkają się w połowie drogi. A że są w taki wieku, że potrzebują jeszcze rodziców do podróżowania – pojechaliśmy wszyscy razem i spędziliśmy przemiły dzień w towarzystwie R. i jej mamy.
Są wakacje, więc było to możliwe. Ale gdy się skończą – już nie będzie. Dzieci co prawda zostają w edukacji domowej, ale nasza praca wprowadzi sporo ograniczeń. Od wizyt u lekarzy (o czym już pisałam), przez spontaniczne spotkania w połowie dnia, po większe wyjazdy czy udział w różnych wydarzeniach. Często zastanawialiśmy się, jak robią to „normalni ludzie”. Wkrótce się przekonamy. I dziwnie mi z tym.
Zaakceptować chaos
Za trzy tygodnie zaczynamy pracę, ale wciąż nie wiemy bardzo, bardzo wielu rzeczy. Nawet takich podstawowych, jak to, ile, kiedy i jak będzie pracował Michał. I normalnie bardzo by mnie to stresowało. Ale ostatnio włączyło mi się coś, co jest dla mnie totalnie nowe – akceptacja takiego stanu rzeczy. Będzie co ma być. Wiem, że będzie dobrze. Dużo w ostatnim czasie przeszliśmy. Z tym też sobie poradzimy. Po za tym, jesteśmy w tym razem. Najgorsze za nami – znaleźliśmy pracę. I choć wchodzimy w zupełnie nowy świat i jesteśmy trochę zmuszeni do uczenia się w biegu, wiem, że damy radę.
Gdy byliśmy w Berlinie kupiłam sobie małą książeczkę o życiu w mieście. Gdy przeglądałam ją w księgarni Futurium, otworzyła mi się na przypadkowej stronie. A na niej napis:
Akzeptiere das Chaos.
Zaakceptuj chaos. Uśmiechnęłam się wówczas, bo było to dla mnie tak obce. A teraz proszę! Nie mówię, że udało mi się to w 100%. Dziwi mnie ten spokój, który czuję. No właśnie – czuję się spokojnie, a to, w tym przypadku, jest dziwnym uczuciem.
Kiedy czujesz się dziwnie?
Wiesz, że bardzo lubię dostawać wiadomości od czytelników? Jeśli zechcesz się ze mną podzielić momentami, w których czujesz się dziwnie – będzie mi bardzo miło.