Chciałam pisać o upraszczaniu, ale życie przypomniało mi, że nic już nie jest proste. Spokojnie, nie stało się nic poważnego. Przez pół dnia próbowałam uporządkować konta, które założyły moje dzieci, potem się pozamieniały, potem pozmieniały hasła i loginy, i raz na jakiś czas próbują się tam dostać, co zawsze wiąże się z angażowaniem mnie: Mamo, a na jaki adres mam się tu zalogować? To dłuższy proces, kryzys jest więc zażegnany tylko chwilowo, ale nic więcej teraz nie zrobię, więc mogę wrócić do pisania.
I o tym właśnie będzie. O tym, że nic już nie jest proste, mimo że bardzo bym chciała, żeby takie właśnie było. O dwóch totalnie różnych książkach, które ostatnio czytałam. I o tym, że lepszy kajak w garści niż jacht na dachu…
Prosta kuchnia
Jestem wielką fanką upraszczania wszystkiego co się da. Uwielbiam przepisy „macierzowe” i sama starałam się takie tworzyć. Szukałam cech wspólnych różnych potraw, zapisywałam je w tabelach. Po co tworzyć osobne przepisy, skoro zmieniają się tylko pojedyncze składniki! Gdy do mąki i jajka dodasz mleko masz naleśniki, jak biały ser to leniwe, a jak ziemniaki to kopytka. Jak chcesz zrobić dressing przechodzisz przez kilka list, z każdej wybierasz 1 składnik. I tak z frittatami, zupami, sosami i pesto.
Problem polega na tym, że mi to nie wychodzi. Być może ktoś z dużym doświadczeniem i umiejętnością tworzenia własnych wariacji (a ja, jak wiesz z wcześniejszych wpisów, takich umiejętności nie mam), jest w stanie coś z tego wykrzesać. U mnie upraszczanie zwykle kończy się nijakością. Prostsze okazało się gotowanie z książek i nie kombinowanie.
Proste szycie
Uwielbiam proste wzory. Ale takie naprawdę megaproste. Pamiętasz swetry, które zrobiłam na szydełku? (Oba możesz zobaczyć w jednym z wcześniejszych wpisów). Są zrobione z prostokątów. Serio! Wyszły naprawdę nieźle, są wygodne i dobrze się układają. Ale robienie swetrów z prostokątów oznacza urocze, bufoniaste rękawy, które… nie zawsze pasują, nie mieszczą się w rękawach kurtek i sporo ważą. Nie mówiąc już o tym, ile czasu zajmuje ich zrobienie. Czas się nauczyć robić tradycyjne rękawy.
Zrobiłam też w podobny sposób bluzkę (pokazywałam ją w Barwierskiej porażce). Niestety porażką okazał się też krój, który po prostu „ciągnie”. Od dawna szukam książki, która podpowiedziałaby mi jak to zrobić lepiej. Mam kilka na oku, ale są… po japońsku. To nie tak, że nie potrafię uszyć nic bardziej skomplikowanego. Ostatnio zrobiłam kimono, które wymagało użycia wykrojów. Ale idea, że można jeszcze prościej jest ze mną od dawna. Dokładnie pamiętam od kiedy. Od dzieciństwa i momentu, gdy oglądałam książkę o starożytnej Grecji (pamiętasz czerwone książki z serii „Tak żyli ludzie”?), gdzie pokazane były stroje kobiet. I pewnie nie chciałabym chodzić na co dzień w chitonie, ale te obrazki przemawiają do mojej wyobraźni.
Przemawia też do mnie koncepcja „zero waste patterns”, czyli takiego projektowania wykrojów, aby zostało jak najmniej odpadów. Na liście zakupowej mam książkę na ten temat. Jak przetestuję, to dam znać.
Proste wychowanie
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Naprawdę myślał_ś, że mam coś do powiedzenia w kwestii prostego wychowania? Prędzej wszyscy założymy chitony i przerzucimy się na miskę ryżu, niż znajdziemy sposób na proste wychowywanie dzieci.
Proste projektowanie
To przejdźmy do kwestii zawodowych. Jakiś czas temu pisałam o książce Carla Theodora Sørensena i obiecałam, że kiedyś do niej wrócę. Myślę, że to dobry moment, bo jego „39 garden plans” to bardzo ciekawa zabawa z formą – próba maksymalnego uproszczenia ogrodu przydomowego. Projektowanie przestrzeni jest złożonym procesem. Ogród przydomowy pełni bardzo różne funkcje. Często na niewielkiej powierzchni musi pomieścić rośliny ozdobne i użytkowe, miejsce do wypoczynku, podjazd pod garaż, kosze na śmieci, plac zabaw, szopę na narzędzia. A może jeszcze oczko wodne i miejsce na ognisko… Sørensen próbuje sobie wyobrazić ogród, który pełni tylko jedną funkcję. Który nie ogląda się na przyjęte wyobrażenie o ogrodzie. Który służy swoim użytkownikom. Bo jeśli ktoś lubi kolekcjonować rośliny – to niech ogród stanie się muzeum. A jeśli ktoś lubi spacerować – niech ogród będzie labiryntem, w którym można spacerować bez końca. A jeśli ktoś chce poczuć się jak na leśnej polanie – niech las stanie się głównym motywem ogrodu.



W każdym z podanych przykładów projektant mierzy się z taką samą działką (wymyśloną na potrzeby tej książki) i podaje tylko jedno, konkretne rozwiązanie projektowe. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że jest to tylko idea, a stworzenie tak prostego ogrodu jest niemożliwe – przyznaję, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Być może stoi za tym tęsknota za prostotą, której tak bardzo mi brakuje. A może moje zamiłowanie do porządkowania i systematyzowania.
Zamarzyłam o stworzeniu takiego „katalogu” wzorcowych placów zabaw. I choć wciąż wzdrygam się na hasło „katalog” (jak widzisz, nie potrafię zapisać go bez cudzysłowu) to jest szansa, że kiedyś to zrobię. Bo wkrótce po tym, jak o tym pomyślałam, dostałam propozycję stworzenia kilku wzorcowych projektów. Na razie trudno powiedzieć czy coś z tego wyjdzie, ale jest to megaciekawe wyzwanie.
Nawet jeśli nie uda się z placami zabaw na pewno będę pracować nad projektami wzorcowych ogrodów, a raczej wnętrz ogrodowych. O bardzo uproszczonej geometrii i z niewielką ilością elementów. Chcę zrobić proste modele, na których będę tłumaczyć moim uczniom, czym jest rzut i widok, z których będą rysować perspektywę i aksonometrię.
Jest gorzej, niż myślisz
Tak zaczyna się pierwszy rozdział nowej książki Olivera Burkemana „Cztery tygodnie dla ciebie” (kolejne „genialne” polskie tłumaczenie. W oryginale książka nosi świetny tytuł „Medytacje dla śmiertelników”):
Oto najbardziej wyzwalający, rozwijający i konstruktywny krok, jaki możesz podjąć, żeby poświęcać więcej czasu sprawom, na których ci zależy: uświadom sobie, że jako śmiertelna istota ludzka – dysponująca ograniczonym czasem i ograniczoną kontrolą nad tym czasem – jesteś w znacznie gorszej sytuacji, niż myślisz. Właściwie nie ma dla ciebie żadnej nadziei.
Zaraz po tych słowach autor wyjaśnia dlaczego ta myśl wcale nie jest przygnębiająca. Wręcz przeciwnie – może być wyzwalająca. Życie to chaos. Nie ma najmniejszych szans, żeby kiedykolwiek udało się nam go opanować. Świat jest skomplikowany i nie istnieją żadne recepty na jego uproszczenie. Możemy stracić całe życie na marzeniu lub dążeniu do tego, żeby zrealizować wszystkie zadania, pozałatwiać wszystkie sprawy i w końcu żyć życiem, o jakim marzymy. Żeby wsiąść na ten jacht i dryfować w nim po spokojnym morzu. Tymczasem każdy z nas siedzi w swoim kajaku i walczy z falami. I TO SIĘ NIE ZMIENI. A im szybciej się zaprzyjaźnimy z tą myślą, tym lepiej.
Burkeman jest też autorem książki „Cztery tysiące tygodni”, o której pisałam w tekście „Chwytając sens”. Gorąco polecam obie pozycje.
Zatańczmy na stypie
Skoro więc prostota umarła – jedyne co nam pozostaje to zatańczyć na jej stypie. Powoli oswajam się z chaosem. To trudna relacja, ale jakoś zaczynamy się dogadywać. Po prostu staramy się sobie nie przeszkadzać. Dryfuję w tym swoim kajaku (bardzo przemówiło do mnie to porównanie – zdecydowanie wolę kajaki od jachtów) i staram się nie przewrócić. A gdy wody na chwilę przycichną – próbuję cieszyć się takimi prostymi rzeczami, jak proste szycie, gotowanie czy projektowanie. I wychowanie też czasem BYWA proste (mikrosekundy, ale jednak).